W Kościele | Wydane 2009/04/07

Księżycowe widoki...

Spalił się cały dobytek... pies, kot i konik kucyk...

Pomoc pogorzelcom...

Nasza wyobraźnia o człowieku, życiu i wydarzeniach zmieniają się nieustannie...

Ponad miesiąc temu przeżyliśmy katastrofę pożaru, oglądaliśmy w TV, słuchaliśmy opowiadań, czytaliśmy w prasie doniesienia o akcji ratunkowej.

Żal nam było tych co zostali poszkodowani przez ten straszny żywioł.

Sam spisywałem opowiadanie człowieka, który z narażeniem własnego życia jechał ratować  rodziców mieszkających w Strathewen.

Horror „Czarnej soboty"

Tydzień temu gościliśmy Rodney Horne z jego rodzicami w naszym domu. Wysłuchaliśmy opowieści tak autentycznych - jedynie można podsumować, że to co ci ludzie przeżyli - to było piekło!

Cieszy  fakt, że nie załamują się i chcą tam wrócić - to było ich całe życie; nie tylko ich ale ich rodziców i dzieci...

Chciałem przeżyć to w jakiś sposób po swojemu - tam na miejscu tych tragicznych wydarzeń i.... 4 kwietnia w sobotnie popołudnie udałem się z grupą ludzi z polskiego kościoła adwentystycznego Dandenong: Ania i Józef Kasprzakowie, Gosia i Artur Zastawnikowie z dziećmi; Ala i Daniel Kowalscy oraz Estera, Wojtek, Damian i Elisha Klauzowie.

Jechaliśmy trzema dużymi furgonetkami i jednym samochodem terenowym - wypełnionymi różnymi rzeczami potrzebnymi w gospodarstwie domowym. Były to dary od kościoła. Jechaliśmy z wielkimi sercami i ciekawością - co my tam zastaniemy. 

Dzień był pochmurny, chylił się raczej ku końcowi. Minęliśmy Lilydale... wjechaliśmy w teren górzysty - prowadził Wojtek Klauza.

Ponieważ byłem tylko pasażerem mogłem „bujać" w myślach i oglądać smutne pejzaże.

Przypomniał mi się urywek „Pieśni wieczornej" Kasprowicza:

/...snuje się smuga

sinych oparów i mgieł,

na których ciężkim, dalekim obrzeżu

zachodnia krwawi się zorza/

Im dalej wjeżdżaliśmy w tereny objęte pożarem, wciśnięty w siedzenie samochodu, starałem się przeżyć to, co było udziałem kilku tysięcy tutejszych mieszkańców.

Minął już ponad miesiąc od wielkiego pożaru. Po obydwu stronach drogi opalone moje ulubione eukaliptusy - wyglądają jak drzewa z obrazu „Chochoły" Wyspiańskiego...a na horyzoncie wierzchołki wzgórz straszą „pióropuszami" sterczących kikutów jak gdyby wołających „o pomstę do nieba".

Pożar zrujnował życie tysiącom ludzi... straciło życie ponad 170 ludzi... setki a może tysiące zwierząt po prostu wyparowało - spaliły się setki hektarów lasu i ziemi.                                         

Przeżyłem II Wojnę Światową... mam przed oczyma Warszawę niemalże zrównaną z ziemią... Jesienią 1945 r. z rodzicami jechaliśmy z Radomia do Bydgoszczy. Pociąg zatrzymał się na Dworcu Warszawa Główna (który wtedy nie istniał, ale pociąg zatrzymał się na torach).

Przerażone oczy dziecka spoglądały na ruiny sterczące gdzie niegdzie, kikuty kominów lub ścian - tu i tam migotało jakieś światełko...

Tu nie było wojny, a widok podobny... drzewa bez liści i kory....niektóre powywracane... z ziemi sterczą na wpół wyrwane korzenie powykrzywiane  w różne strony... Gdzieś... sterczy ceglany komin - cały dom spłonął, ludzie może - też!

A tu ... kawałek  ściany z jakąś blachą - przypomina przydrożną kapliczkę.

Życie i duch ludzki - są jednak potężne. Tu i tam powiewa zatknięta na zgliszczach flaga australijska (wtedy -tam były to flagi biało-czerwone)... te opalone pnie i konary drzew oraz paprocie - pokrywają się zielonymi odrostami...

 

Niedługo wróci tu życie w pełni!

Nasza ekipa jechała buszową drogą...wzbijały się tumany kurzu... Jechaliśmy do ludzi (pochodzenia niemieckiego) - Tom i Allie oraz córeczki Hannah, która po tej strasznej tragedii - przestała mówić - „zamknęła się w swoim świecie".

W rozmowie z mamą (Allie) usłyszałem przerażającą opowieść!

„Byliśmy w domu (dom ten wynajmowali i oprócz swojej córeczki Hany, mieli  w swoim domu dwoje innych dzieci - prowadzili dom opiekuńczy), był to dzień bardzo gorący i spodziewaliśmy się, że może być jakiś problem. Zauważyłam z drugiej strony góry jakiś dymek, zadzwoniłam do straży pożarnej - powiedzieli; idź do domu, włącz radio i słuchaj komunikatów.

Za jakiś czas dym i ogień „przeskoczył" na naszą stronę. Nie namyślaliśmy się wiele... wskoczyliśmy z dziećmi do samochodów i odjechaliśmy. Zatrzymaliśmy się na moment żeby zobaczyć co się dzieje - a tu nasz dom jakby eksplodował, nie było go w ciągu 30 sekund.

Spalił się cały dobytek... pies, kot i konik kucyk, którego nasza córeczka Hana wprost kochała. Hana z tego szoku - zaniemówiła.

Jacy ludzie są dobrzy. Ktoś usłyszał o naszej historii i podał ją do radia 3AW   i... usłyszeli ludzie, którzy mają klub i hodowlę kucyków...zaoferowali kucyka."

Kiedy  przyjechaliśmy - na łące już chodziły - dwa koniki! Ten drugi był nieco większy od kucyka (wartości $10.000), okazało się, że ludzie ci nie mogli rozdzielić koników, które się bardzo zżyły ze sobą.

Za chwilę przyjechało małżeństwo z Narre Waren i przywieźli - kotka, a wcześniej ktoś przywiózł młodego pieska... jeszcze ktoś inny przywiózł nowiutki BBQ.

Allie opowiadała mi o różnych wydarzeniach i co chwilę przerywała...łzy cisnęły się do oczu, a głos  się łamał... Zapytałem czy nie czuje lęku?... odpowiedziała - popatrz, to co się miało wypalić się spaliło, a więc mamy ileś lat spokoju.....

 

W pewnej chwili Allie przyniosła pudełko kartonowe i zaczęła układać na betonie:

popalony futerał (metalowy) na okulary, w środku pozostała metalowa ramka okularów - soczewki plastykowe się wytopiły; kilka figurynek; na pół stopioną klamkę z drzwi i model samolotu, który kupiła córeczka tatusiowi na Christmes - wszystko - spopielało. Allie powiedziała - tyle nam zostało z tamtego domu.

Chciało się krzyczeć...chciało płakać... ale przecież przyjechaliśmy tym ludziom przywrócić - nadzieję!

Dostali od nas prezenty-wyposażenie i $1000.- w gotówce.  Znowu łzy radości i..... brak słów.......  Tom oprowadzał nas po nowej posiadłości z optymizmem mówiąc o planach na przyszłość... Cieszył się jak dziecko...... a my z nim!

Tak. Dla nich zaczyna się życie na nowo!

Mała Hannah po kilku tygodniach odzyskała mowę i teraz cieszyła się z odwiedzin jej rówieśniczki Elishi...

Jakież to piękne - przez „mały czyn" i wysiłek - można komuś przychylić nieba!

Te widoki jak z jakiejś dziwnej planety - pozostaną na długo, a może do końca życia w pamięci, a także jak piękna jest radość ludzi, którzy czują że - nie są OSAMOTNIENI!

Na pożegnanie Allie ze łzami w oczach zapytała......... a przyjedziecie jeszcze?

Bogusław Kot

 

Przez nowe gospodarstwo płynie rzeczka.

 

Kilka rzeczy które się "uratowały".

Ostatni prezent Hannah dla taty.

Tych koników nie dało się rozdzielić, dlatego obydwa zostały dane w prezencie.

Ten kucyk to przyjaciel Hannah konika.

A ten, to konik Hannah - przyjaciel kucyka.

Siodło dla nowego kucyka, które Hannah otrzymała w prezencie.

Tom, Alliei Hannnah w towarzystwie żywych prezentów.

A to następny żywy prezent dla Hannah.

Józek, jak zwykle, zajmuje się przygotowywaniem posiłków.

Hannah, jedna z bohaterek tego artykułu.

Hannah z nowo poznaną przyjaciółką—Elishią.

Hannah delektuje się kreacjami Józka.

 

Allie wspomina, jak to Józek bezinteresownie karmił setki ludzi po klęsce pożaru.

Męska rozmowa—Wojtek, Tom i Bogusław.

Allie rozwija prezenty.

Tom, Allie i Hannah, na dalszym planie koniki.

 

Szczęśliwa rodzinka.

 

Nadeszła chwila zbiorowych zdjęć i pożegnania.

Komentarze