Dnia 26 sierpnia 2010 r. zebrali się żałobnicy w Boyd Chapel, na Springvale Botanical Cemetery o godz. 14.30.
Wysoko na katafalku spoczywała skromna, prosta trumna z białej, nie malowanej sosny i wieńcem z czerwonych róż – z boku zwisała zielonkawa wstążka.
Jak zwykle w takich okolicznościach były refleksje o życiu i przemijaniu, o największych wartościach, które się w życiu liczą; był śpiew i modlitwy; westchnienia i łzy, a także... radość z tego, że mamy Zbawiciela, który gdy przyjdzie wzbudzi z grobów swych wiernych do życia wiecznego.
Jola Mielczarek ku pocieszeniu serc zaśpiewała pieśń modlitwę, Lidia Gmurkowska strofami poezji wzbiła nasze myśli ku niebu, a pr Paweł Ustupski przekazał pocieszenie zebranym na żałobnym spotkaniu. Na język angielski tłumaczył Marek Kocur.
Sylwetkę swojego ojca nakreślił w krótkim przemówieniu – syn Eugeniusz.
Prawda adwentowa przyszła do naszego domu przez tatę. Pracował jako spawacz w stoczni gdyńskiej im. Komuny Paryskiej. Tam poznał skromnego adwentystę br. Rozestwińskiego, którego próbował nawrócić na wiarę katolicką; muszę dodać że wtedy jeszcze pełnił funkcję przy ołtarzu – był ministrantem.
Zaprosił więc tato inaczej wierzącego do domu i tak zaczęły się dyskusje, studium biblijne – aż tato został adwentystą.
Tato miał trzy życzenia: 1. prosty pogrzeb, 2. kremacja. 3. nie mówić o nim za dużo, żeby „nie przysłonić jego Bosa” (tato miał poczucie humoru).
Kim tato był? – był człowiekiem prostym, miłującym porządek i czystość, rzetelność w wykonywaniu pracy. Jego wizytówką chrześcijaństwa było – nie mówić, ale życiem pokazać co mi Pan dał na pewien czas, czas życia.
Nie znosił fanatyzmu religijnego i świętości, był pomocny, hojny, nie brał od przyjaciół pieniędzy za przysługę.
Był artystą rękodzieła, jako hobby spawacza były te na zdjęciu koszyczki
Taki koszyczek tato rozpoczynał od kulki łożyskowej, na którą nakładał elektrody podgrzane do odpowiedniej temperatury – i tak powstawały koszyczki, które mama napełniała cukierkami. Taki koszyczek stał na stole do czasu, aż przyszedł któryś z przyjaciół, który na prośby został takim koszyczkiem obdarowywany. Ostatni koszyczek, który tato zrobił specjalnie dla mamy – też oddał na prośbę przyjaciela i... już więcej koszyczka nie zrobił - Rodzice wyjechali do Australii.
W Australii ruszył na całego do pracy, bo wiedział że ma 51 lat więc czego nie dokona w najbliższych latach, to później będzie to coraz trudniejsze. Cieszył się życiem i zdrowiem oraz Australią. Po przejściu na emeryturę rodzice przenieśli się 100 km poza Melbourne, gdzie na małej farmie pędzili miłe i radosne chwile, choć czasem było trudno nadążyć z pracami.
Tato coraz bardziej słabł, zapadł na męczącą chorobę, ale nigdy nie narzekał. Do końca żartował.
Pod koniec ceremonii pogrzebowej Eugeniusz dał możliwość wszystkim obecnym w kaplicy cmentarnej „zadumać się” – na tle spokojnej i pięknej melodii wszyscy mieli możność pomyśleć o życiu, śmierci, o tym co smuci i co cieszy, o bliskich, o sobie... o tym, którego żegnaliśmy.
Na zakończenie choć łzy cisnęły się do oczu wszyscy zaśpiewaliśmy pieśń:
Wkrótce przyjdzie nasz Zbawca i Pan
Z wielką chwałą po wierny swój lud
Wziąć nas z Ziemi skalanej przez grzech
I wprowadzić w niebieski swój gród.
Przyjdź już wnet Zbawicielu Ty nasz
My na Ciebie czekamy co dnia
Zbaw nas Jezu od smutku i łez
Weź nas tam, gdzie już radość wciąż trwa.
Zdjęcia i tekst: Bogusław Kot
Komentarze