W Kościele | Wydane 2010/08/25

Głos Nadziei

Pisze Bogusław Kot
Jedynka Polskie Radio

W audycjach radiowych „Jedynka Polskie Radio”, z serii „Kościoły w Polsce i na świecie”, nadano relację z wmurowania kamienia węgielnego pod budowę naszego kościoła w Radomiu, przy ul. Okulickiego.

Audycja trwa 10.03 min. – posłuchaj

Logo_original

Kilka osobistych refleksji z dawnych lat o Radomiu

Mieszkaliśmy (tzn. rodzice Paulina i Marian oraz brat Zdzisław i ja) w Jarosławiu, była wojna... W roku 1943 zmarł w Radomiu kaznodzieja Klemens Piątek i na jego miejsce został powołany mój ojciec Marian Kot.

Zbór radomski liczył w tym czasie ok. 100 członków i na tyle, na ile wojna pozwalała zbór działał prężnie – było tam sporo młodzieży.

Z tamtych czasów pamiętam wojnę, wojnę, wojnę tzn. kolegów w moim wieku jak zabawialiśmy się w „małą wojenkę” strzelając z wystruganych kozikiem karabinków, kopiąc w ogródku okopy itd., ale w momencie jak usłyszeliśmy nadlatujące samoloty – uciekaliśmy do domu, przy mamie było bezpieczniej!

Mieszkaliśmy przy kaplicy w domu  przy ul. Klementyny, dom był własnością br. Jezierskich.

Pamiętam jedną sobotę, w którą wszyscy zgromadzeni na nabożeństwie przeżyli szczególne chwile strachu, a potem wielbili Boga za Jego opatrzność.

Ulica Klementyny była dość krótką uliczką, za naszym domem były już pola uprawne. Zajechały ciężarówki, wyskoczyła duża grupa uzbrojonych po zęby żołnierzy niemieckich, zablokowano wyloty ulicy, a żołdacy biegnąc od domu do domu, wyciągali ludzi nadających się do robót przymusowych w Niemczech – polowali na ludzi młodych.

Kaplica była pełna ludzi, trwało nabożeństwo – co robić w tym zamieszaniu?

Mój tato przerwał nabożeństwo i podał pieśń do śpiewania, wszyscy gromko śpiewali „Warownym grodem jest nam Bóg...”. Słychać już było nadbiegających żołnierzy... ale, co się stało? Jeden z nich dobiegł do bramki i tak jak by jej nie widział, jak by nie słyszał, że tam ludzie śpiewają... postał  chwilę jak sparaliżowany i pobiegł dalej.

Kiedy samochody załadowane nałapanymi ludźmi, wyciągniętymi z domów odjechały, wszyscy zgromadzeni na nabożeństwie płakali i z wdzięcznością dziękowali Bogu, że zachował od złej przygody.

To chyba anioł stanął w wejściu i sprawił ślepotę i głuchotę żołnierza!

Innego dnia mama wróciła z miasta zapłakana i bez taty... został złapany na ulicy i gdzieś wywieziony. Padliśmy z mamą na kolana i płacząc, jak umieliśmy modliliśmy się o ratunek do Boga. Za kilka dni mama dowiedziała się, że tato trafił do robót na lotnisku w Radomiu – dzięki Bogu, że nie do Oświęcimia, bo co druga ciężarówka kończyła tam bieg!

Tak modliliśmy się każdego dnia przez dwa miesiące i chodziliśmy zobaczyć tatę kiedy przechodził z towarzyszami niedoli przez ulicę do robót – machaliśmy z oddali do niego na pozdrowienie. Raz kiedyś jeden „niewolnik” wyskoczył z szeregu, nie wytrzymał nerwowo, żołdak strzelił do niego – upadł. Ludzie zaczęli krzyczeć o pomstę do nieba, żołdak odwrócił się w stronę ludzi i zaczął strzelać... to był strach!

Dzięki Bogu i oficerowi Słowakowi, który mógł się porozumieć z moją mamą, powiedział że też zostawił w domu swoje dzieci.. .chyba żal mu się zrobiło, bo obiecał pomóc aby tato wrócił do domu i... jednego dnia wrócił. Cóż to była za radość!

Sytuacji takich i podobnych można by mnożyć, ale wspomnę jeszcze tylko jedną.

Jak tylko front się przez Radom przewalił i zatrzymał się na Wiśle, w wyzwolonej części Polski zaczęto odbudowywać zręby Kościoła, mój tato wyruszył w dwu miesięczną podróż żeby osobiście odwiedzić grupy i zbory  celem zorientowania się co i gdzie ocalało, ilu członków pozostało.

Po tym objeździe zwołano pracowników i kaznodziejów do Radomia i na ul. Klementyny zawiązały się na nowo pierwsze struktury kościoła powojennego.

W późniejszych latach do Radomia zawitałem w latach 50-tych już na Traugutta – odbywał się tam zjazd okręgowy, a potem z młodzieżą zboru łódzkiego z programem słowno muzycznym – kaznodzieją wtedy był br. Eugeniusz Majchrowski. Ostatni raz odwiedziłem Radom tuż przed wyjazdem do Australii – odwiedziłem też ul. Klementyny.

Jakże to był odmienny obraz od tego – z lat dziecięcych! Mała chatka – i wspomnienia straszne i te miłe.

                               Bogusław Kot

 

Zborowi w Radomiu ślemy najlepsze życzenia, niech Bóg wspomaga Was w tak trudnej ale szczytnej pracy.

Komentarze