W Kościele | Wydane 2010/08/07

Konflikt pokoleń

Pisze Kornel
Czy naprawdę istnieje?

Będą to rozważania typu: „Siedzi ptaszek na drzewie i ludziom się dziwuje, że najmądrzejszy z nich nie wie, gdzie się szczęście znajduje” – tak, tak – to Adam Asnyk.

My chrześcijanie nie mamy problemu z „niewiedzą” w tej materii: – „O, jak dobrze i miło, Gdy bracia w zgodzie mieszkają!” Psalm 133,1.

Są różne konflikty międzyludzkie – i zawsze były. Konflikty na pewno nie są dobrą sprawą – zawrze wywołują niepokój, bo zapowiadają zmiany, nieraz trudne do przewidzenia. Gdy zaczyna się spór między sąsiadami, wiadomo o co im chodzi, ale nigdy nie wiadomo, jaki będzie przebieg i wynik sporu. Gdy państwa zaczynają wojnę, wiedzą, gdzie i jak ją zacząć, ale nigdy nie wiedzą, gdzie i jak ją skończą, a cytowane często zarysy dziejów powszechnych uczą nas, że wojny zawsze kończyły się inaczej, niż to sobie rządy i sztaby wyobrażały na początku.

Czytamy w Biblii, że już na początku Adam i Ewa weszli w konflikt z Bogiem, który był ich Ojcem. Nieposłuszeństwo którego się dopuścili, zmusiło Boga do wypędzenia ich z raju. Od tego czasu konflikty międzyludzkie i pokoleniowe nie ustają... Kain, Absalom, syn marnotrawny...

Konflikt rodzi się w momencie, gdy każda strona ma własne ideały czy przekonania i czyni wszystko aby to ta druga strona ustąpiła.

Jakiś czas temu jedna z osób starszych skarżyła się: - „jacy ci młodzi są okrutni, aż trudno uwierzyć, że to są nasze własne dzieci! Chwilami wydaje się, że pragną tylko jednego: abyśmy ustąpili im z drogi, oddali im wszystko, co mamy!”

Gdy prześladują nas obcy – możemy się bronić. Ale jak bronić się przed najbliższymi? Jeśli przegram – będę czuł dwukrotnie większy żal, gdyż skrzywdził mnie ten, od którego oczekiwałem miłości. Jeśli się obronię – będę czuł niesmak wobec samego siebie. Co mam robić? Przecież muszę ocalić to minimum niezależności, które mi gwarantuje dotrwanie do śmierci w postawie człowieka aktywnego. Trzeba tu dodać, że człowiek starzejący się staje się coraz bardziej niespokojny o swą niezależność. Stary człowiek żyje lękami i przewidywaniami.

A jacy naprawdę są młodzi? Najtrafniej wyraził to chyba Hebbel w swym wierszu:

„Może właśnie teraz

Trzymasz swe własne przeznaczenie, w dłoniach

I wedle woli możesz nim kierować?

W życiu każdego bywa taka chwila,

Kiedy woźnica jego gwiazdy daje

Mu do rąk cugle.”

 

Każda nowa generacja chce zaczynać od początku (burzy to co było!), każda uważa, że złu jakie zastało, jest winna generacja ojców. Pojawia się pojęcie konfliktu pokoleń, niejako dialektycznej sprzeczności między nimi.

W okresie młodości, kiedy przechodzi się do życia dojrzałego, powstaje konieczność przeciwstawienia się otoczeniu po to, by człowiek mógł się usamodzielnić, oderwać od jednej grupy i wejść do innej. I nie ważne są racje, na które się wówczas powołujemy, ważny jest sam fakt sprzeciwu.

„Każda epoka ma swe własne cele

I zapomina o wczorajszych snach...

Nieście więc wiedzy pochodnie na czele (...)

Przyszłości podnieście gmach!”  - Do młodych, Adam Asnyk

Asnyk chwaląc za świeżość umysłów i za chęć zmienienia świata, przestrzega jednocześnie przed negowaniem wartości ugruntowanych przez starsze pokolenia. Nawołuje do szacunku dla tradycji. Podpowiada, że dzieło, które tworzą młodzi, trzeba wybudować na fundamentach postawionych przez starszych, w innym wypadku budowla runie. Konflikt pokoleń pokazany jest tutaj jako całkowicie naturalna kolej rzeczy, kluczowe jednak dla dalszych dziejów jest to, by młodzi doszli do porozumienia ze starszymi. Młodzi buntują się przeciwko poglądom im narzucanym, często konserwatywnym i skostniałym. Chcą żyć po swojemu – inaczej i nowocześniej. Wpływ na przejawianie się konfliktów ma też zmieniająca się obyczajowość, aktualna moda, postawy kreowane przez ogół społeczeństwa czy sytuacje polityczne kraju.

Zasygnalizuję teraz problem, który w naszych polskich adwentystycznych kościołach w Australii wraca od czasu do czasu jak bumerang – lub inaczej mówiąc jest „powracającą falą”.

Pierwsi polscy emigranci adwentystyczni wylądowali w Australii w późnych latach pięćdziesiątych. W książce „Polski Adwentyzm w Australii”  w rozdziale „Być może, że wszystko gdzieś lepsze... na str. 22: „Każdy z nas kiedy opuszczał swój kraj, czynił to ze wzruszeniem, często lały się łzy... Trzeba się było pożegnać z najbliższymi, zborami, znajomymi, z miejscami drogimi sercu – zamykały się jedne karty życia, a otwierały nowe, nieznane... Nie wiedzieliśmy z czym się spotkamy, co nas czeka, z jednym jednak postanowieniem – nie wyrzekniemy się korzeni. Będziemy się trzymali razem i pomagali sobie wzajemnie... Nie sposób przelać na papier łez, żalu i tęsknoty”.

I tak przyjeżdżaliśmy początkowo w pojedynkę, potem całymi rodzinami. Tworzyliśmy pomału wspólnotę polskich adwentystów w Australii.

W roku 1960 powstał pierwszy polski zbór w Newcastle (był to zbór słowiański nazywany później polskim). Na przełomie lat 1961-62 zbór w Adelajdzie, w 1963 w Melbourne (późniejszy zbór w Oakleigh). W 1972 zbór polsko-czechosłowacki w Sydney, Dandenong w 1981 r., w 1982 r. w Wantirna, a w 1994 zbór Glenroy.

Budowa, lub zakup obiektów kościelnych pociągały za sobą ogromne wyrzeczenia. Zborownicy odkładali całe tygodniówki i poświęcali dziesiątki godzin pracy swoich rąk. Wszyscy wspólnie budowali placówki polskiego adwentyzmu. Sporo z tych budowniczych już od nas odeszło.

Od początku powstawały polskie zespoły muzyczne i śpiewacze, szkoły języka polskiego. Nawiązywaliśmy kontakty ze społecznością polonijną, organizowaliśmy koncerty w Domach Polskich. W klasach Szkoły Sobotniej uczono dzieci religii w języku polskim, powstawały kluby harcerskie – prowadzone w języku polskim itd. itd.

W domach mówiono po polsku. Z czasem zaczęło się wszystko zmieniać. Dzieci szybko „łapały” język angielski, bo przecież spędzały w szkole niemal całe dnie.

Niektórzy rodzice (żeby się szybciej „nauczyć angielskiego”) zaczęli przechodzić na język angielski – „ułatwiając” życie dzieciom i sobie. W nawale obowiązków życia codziennego brakowało czasu na naukę dzieci języka polskiego. Szkoły polskie przy kościołach, zamykały swe podwoje – bo kosztowało to „za dużo” poświęceń ze strony rodziców.

W klasach dziecięcych Szkoły Sobotniej starsze nauczycielki (mówiące wyłącznie po polsku) ustępowały młodszym, a za tym szło wprowadzenie języka angielskiego – bo było łatwiej zdobyć materiały do nauczania oraz łatwiej już było porozumiewać się z dziećmi, u których przeważał język angielski.

Na pewno nie ma w tym nic złego...ostatecznie żyjemy w Australii, gdzie językiem urzędowym jest angielski. Tu i tam słyszy się, że kościoły polskie i tak za jakiś czas przestaną być polskimi. No tak – na pewno tak będzie, ale czy to jest jedyne i najlepsze rozwiązanie? W jednym z kościołów to „przechodzenie” zaczęto od skasowania w nazwie, że jest to kościół – polski!

W tym miejscu nadmienię, że niedawno czytałem o tym jak to dziennikarz wybrał się na zwiedzanie Stanów Zjednoczonych i w jednym miasteczku idąc ulicą zauważył tablicę – „Polski Kościół Narodowy”. Wszedł, trwało nabożeństwo... po zakończeniu podszedł do niego człowiek w średnim wieku i zaczął konwersację w języku angielskim. Dziennikarz zapytał czy ktoś tutaj mówi po polsku? – okazało się, że nie. A więc pytanie – dlaczego macie na tablicy – polski? Usłyszał historię, że to ich dziadkowie i ojcowie zbudowali ten kościół i z sentymentu pozostawiono, że jest to kościół polski. A czyż to komu przeszkadza?

Wszyscy muszą zrozumieć, że polskie zbory w Australii powstały i istnieją – może to zabrzmi nieco samolubnie – dla ludzi władających językiem polskim. Większość starszych nie potrafi posługiwać się językiem angielskim na tyle swobodnie żeby wszystko wypowiedzieć i wszystko zrozumieć. Krzywdzące jest twierdzenie młodszych – że starsi nie chcą mówić po angielsku!

Czy jest jakaś różnica pomiędzy nie chcieć, a czuć się nie za bardzo komfortowo?

Można by odwrócić, starsi „nie chcą”, a dlaczego młodsi wolą mówić po angielsku?. Bo po prostu – po polsku nie czują się za komfortowo – czyż nie?

Czasami oficjałowie kościoła przychodzą do polskiego kościoła i głoszą, że „młodych mówiących po angielsku się u nas odrzuca”; słyszymy apele – „należy umożliwić młodym współuczestnictwo w kierowaniu zborem” – „powinniście się zasymilować”!

O jaką asymilację chodzi? Słyszeliśmy o tym  ileś lat temu  kiedy Australia była dominium angielskim – dominowała kultura anglo-saksońska i język angielski. Nie za bardzo przychylnie wtedy patrzono na etników nie znających języka angielskiego. Wtedy chodziło o asymilację językową i nie było za wielkiej mozaiki etnicznej jaka jest dzisiaj w Australii – kraju multikulturalnym.

Dzisiaj mówiąc żeby polscy adwentyści się zasymilowali – należałoby ustalić z kim i z czym?

Pięćdziesiąt lat temu tylko kilka grup etnicznych odważyło się założyć kościoły inne niż anglojęzyczne, byli to Jugosłowianie, Polacy, Rosjanie. Dziś mamy kościoły adwentystyczne: Serbskie, Chorwackie, Hiszpańskie, wyspiarskie (Vanuatu, Salomon, Fiji), koreańskie, chińskie, filipino-australijski...itd.

Każdy kościół jest inny, bo ludzie są inni o innej kulturze – choć wszyscy wyznają te same podstawowe zasady wiary, ale różnią się między sobą – i to czasami bardzo!

ASYMILACJA – cóż to jest? Słownik Wyrazów Obcych, Władysława Kopalińskiego: „ asymilacja – upodobnienie się (pod względem narodowym, przyswojenie sobie kultury, cech innego narodu).”

Czy obecnie w Australii możemy mówić o asymilacji – do kogo, do czego i z czym się upodabniać? Dziś ten problem w Australii stwarza problemy – upodabniać się do Afryki, Indii, Azji, Ameryki Południowej itd.?

O jakiej asymilacji chcemy dzisiaj mówić w naszym kościele?

My się otwieramy i witamy każdego przekraczającego odrzwia kościoła, wszystko jest tłumaczone dwukierunkowo (tzn. z języka polskiego na angielski i z angielskiego na polski), ale nie można oczekiwać żeby przejść tylko na angielski albo zachować tylko język polski!

Kiedyś wszystkie kościoły etniczne na pewno przejdą na język angielski. Niektórzy martwiąc się o przyszłość chcieli by całość już przekazać młodszym mówiącym po angielsku – tu przecież pokończyli szkoły i studia. To prawda, że tym młodym łatwiej jest mówić po angielsku i takich jest 1/3 kościoła, ale te 2/3 są to ludzie ze znajomością języka angielskiego „zupełnie wystarczającą” do życia codziennego, ale nie czują się za komfortowo używając języka angielskiego (spolszczonego) w sprawach teologicznych – do „wyższych celów”.

Na pewno nie są to sprawy łatwe i proste! – wymagające zrozumienia i dużo cierpliwości z obydwu stron!

Jedno jest pewne – w każdym zborze jest miejsce i to dużo miejsca dla wszystkich, którzy pragną działać, pracować, misjonować. Wszyscy jednak musimy się dostosować do wymogów danej grupy społecznej, musimy nauczyć się współpracy – a współpraca to nie jest działalność jednokierunkowa, żadna grupa nie może narzucać drugiej swoich priorytetów.

Starsi muszą o młodych dbać i im pomagać (bo to są nasze dzieci!), ale młodzi muszą zrozumieć starszych i szanować ich! Szanujmy się wzajemnie! Dorośli, jak i młodzi powinni nauczyć się ze sobą rozmawiać – tego brakuje w XXI wieku!

Komentarze

Anonymous (Pr. Romuald Wawrzonek) 14 years ago *

Bardzo słuszna, ważna, na czasie, potrzebna uwaga na temat asymilacji. Byłoby dobrze, żeby ten sam opis był w języku angielskim, żeby wszyscy to czytali i zrozumieli konieczność tłumaczenia języków w naszych kościołach, aby każdy mógł lepiej rozumić Bożę poselstwo skierowane do każdego człowieka. Wiemy, że wcześniej zatroszczył się o to Duch Święty w dniu piędziesiątnicy. Czyt.: Dz.Ap.2,7.8.

Anonymous (E.J.Majchrowski) 14 years ago *

Kazanie w Canberra Chciałbym przytoczyć pewne wydarzenie, które może rzucić pewne światło na potrzebę dobrej znajomości języka, aby można było zrozumieć kazania bez większych trudności. W końcu grudnia 1973 roku odbył się I Kngres Polonii Adwentystycznej w Eraring, NSW. Po zakończeniu kongresu wiele osób udało się na kilkudniowe wycieczki w Góry Błękitne i inne miejscowości, a w pierwszą sobotę stycznia 1974 roku kilkadziesiąt osób zatrzymało się w Canberze i wzięło udział w nabożeństwie sobotnim tamtejszego zboru „National Church”. W tym zborze była także grupa polska licząca kilkadziesiąt osób, a jednym ze starszych zboru był mgr Jerzy Nurzyński. Tak się złożyło, że kazanie wygłosić miał wice-przewodniczący Generalnej Konferencji (nie pamiętam dzisiaj jego nazwiska). Ponieważ większość z Polaków nie władała biegle językiem angieklskim, zwróciliśmy się z prośbą do brata Nurzyńskiego, aby poprosił kierownictwo zboru o umożliwienie tłumaczenia kazania. Przywódcy tego zboru nie wyrazili na to zgody. Brat Jerzy przedstawił tę sprawę pastorowi z Gen. Konferencji. W odpowiedzi usłyszał następujące słowa: „proszę zostawić to dla mnie, ja to załatwię.” Po powitaniu zgromadzenia pastor skierował do wszystkich obecnych pytanie: „ile osób zgromadzonych w kościele rozumie język angielski tylko w 75%”. W odpowiedzi podniosło się kilkadziesiąt rąk. Wtedy pastor odezwał się następująco: „w takim razie kazanie będzie tłumaczone na język polski. Kazanie tłumaczył Jerzy Nurzyński. Należy wziąć pod uwagę to, że nawet znajomość obcego języka w 80% nie zawsze pozwala dobrze zrozumieć treść kazania, gdyż w wielu wypadkach zależy to od słownictwa jakiego używa mówca.