Byłam pewna, że pójdę sobie na ten koncert na luzie i na pewno już o Tym Konradzie nic nie napiszę, i byłam tego pewna aż do dzisiaj rana, czyli w piątek 6 marca. Tak zresztą odpowiedziałam w przerwie koncertu zaprzyjaźnionej Pani, której twarz znam bardzo dobrze, a której nazwisko znowu niepotrzebnie wypadło mi z głowy, przepraszam! Siedziała przede mną, a kiedy w przerwie obróciła się do mnie i wymieniłyśmy miłe dzień dobry, poprosila: ‘Niech pani coś o tym napisze, pani to robi tak ładnie’. Ja też bywam bardzo próżna i oczywiście ogromnie miło mi się słyszało, że robię ‘to’ ładnie, ale lekko zażenowana odpowiedziałam: ‘Ależ ja o Nim /=Konradzie Olszewskim/ pisałam już tyle razy!’ I naprawdę szczerze wierzyłam, że napisałam już DOSYC. A jednak jak to niedobrze mieć pre-conceived ideas, especially when they are wrong... Duża samokrytyka! No bo dziś rano coś mi każe napisać zwyczajnie i prosto, że koncert był po prostu ładny. Bardzo bardzo ładny.
Ładne było w nim wszystko. Że niedziela 22 lutego była bardzo gorąca i można było pójść na koncert w bawełnie. Że był o 5.30 pm, więc ci, co chcieli być w to gorąco na plaży, mogli, i jeszcze mogli zdążyć popołudniem na piękną imprezę. Że był w Domu Polskim ‘Syrena’, w hallu, dla którego mam w sercu wiele ciepła. Nie tylko z racji niemałej liczby innych koncertów, z których ze dwa trzy również sama albo z kimś prowadziłam, ale przede wszystkim dlatego, że przez 25 lat pracy dla Banku Krwi był co 3 miesiące, za każdym razem po trzy dni, miejscem, w którym na samym końcu siedziałam przy welcome desk czy laptopie i rejestrowałam nieprawdopodobnie ofiarnych dawców krwi, a twarze wielu z nich do dzisiaj pamiętam. Tak jak pamiętam pana Eugeniusza, który wiernie trwał na posterunku, kiedy Bank Krwi rządzil się w hallu, i którego później, bywało, zastępowała Pani Ala. I jak ja mam Go zapomnieć, jak do tej pory widzę karteczkę z Jego charakterem pisma, którą mi zostawiał na biurku, kiedy wychodził na chwilę: ‘Eugene i nr komorki’. Fajnie było Pana i Żonę na koncercie zobaczyć i pozdrowić.
Dalej o koncercie. Niezwykle piękne było, że hall Domu Polskiego ‘Syrena’ ma własny fortepian!!! Podpytałam Panią Blankę, która mnie na koncert pierwsza zaprosiła, choć sama być nie mogła, wiem, kto nie szczędził trudu i ofiarności, żeby ten fortepian tam się znalazl!!!!! Straszne to, że mi te ważne nazwiska wylatują z głowy, ale czy inicjatorem przedsięwzięcia nie był przypadkiem Pan, którego odznaczono Krzyżem Walecznych i z którym się spotkaliśmy oboje uśmiechnięci na schodach ruchomych w Endeavour Hills Shopping Centre, bodajże zaraz na drugi dzień????? Piękny pomysł i piękne wykonanie! Nieodłącznie z tym wiąże się następne PIĘKNE o koncercie: Że zgromadził piękną, imponującą liczbę słuchaczy. Pani Blanka wspomniała, że według sprzedanych biletów – 120 osób, na moje wyczucie sporo więcej. Piękne. Że wszystkim się ten koncert podobał, następne PIĘKNE. Że wstawali z miejsc, bili brawo z serca i z podziwem. Nauczymy się jeszcze kiedyś, jako słuchacze, paru drobiazgów technicznych, jak ten np. żeby nie bić braw pomiędzy częściami tego samego utworu. To tylko drobiazg i na pewno się tego nauczymy, bo nie chcemy rozpraszać Wykonawców, prawda że nie chcemy, a jeśli fortepian jest, to i koncertów będzie więcej i obecnych na nich także! Kolejne PIĘKNE o koncercie było to, że prowadziła go pięknie Pani Maria, sama pięknie się zawsze prezentująca, i nie wpomnę już Gospodarza imprezy, z którym się również bardzo lubimy – Pana Zygmunta. Również odznaczonego, odznaczonego za zasługi w działalności społecznej wraz z pięcioma innymi Społecznikami przez duże S, z których jesteśmy my, rodacy, dumni i choć to Im się należały piękne róże, nie nam, my Im szczerze z dumą gratulujemy i dziękujemy za duże serca dla innych. Muszę się zdzwonić z Panią Marią i podpowiedzieć Jej parę drobiazgów, które Ona, jako narrator imprezy pięknie przekaże dalej pięknej liczbie słuchaczy, np. maleńkie info o wykonywanych utworach. Np. w tym koncercie mogło paść to, że scherzo jako musical genre znaczy po prostu ‘Żart’, ale tym scherzom chopinowskim wcale nie do śmiechu i dlaczego. I tak i tak muszę się z Panią Marią zdzwonić, a Ona przecież wkrótce sama ma koncert!
A ja tak piszę i piszę i nie zostało mi miejsca ani na Wykonawców, ani na program. No to już 205 lat od czasu jak się nam urodził Chopin, o którym za nic w świecie nie chce mi się wierzyć, że był ateistą i nie wierzył w Boga, tak piękną pisał muzykę, i zawsze odpędzam tę myśl inną o wiele zabawniejszą – że miał wielką słabość do rękawiczek i miał ich ze 30 par. Imieniny miał w wczoraj, 5 marca, a to również urodziny mojego dużego brata! I jak tu go nie lubić. Właśnie go bardzo lubię, rozpoznam jego muzykę na końcu świata, bardzo bym chciała z nim pogadać kiedy już Pan Bóg na nowo stworzy Nowy Świat i Nowa Ziemię, gdzie już nikt nigdy nie umrze na gruźlicę. Tak nieładnie w czasach Chopina nazywali tę gruźlicę suchotami. I nie będzie już cmentarzy takich jak Pere Lachaise w Paryżu, na którym sama odnalazłam jego grób i przeczytałam ‘Le fils d’un emigrant francais et la mere polonaise’. A teraz nie tylko nie mogę postawić accent grave czy accent ague /?/, ale jeszcze nie wiem czy ta moja niegdyś poprawniejsza francuzczyzna jest nadal poprawna...
Do rzeczy, bo jeszcze Wykonawcy! Konrad, co ja będę o Tobie pisała, jak Cię już wszyscy znamy i lubimy, dużo o Tobie wiemy i ja już o Tobie pisałam. Masz fajnie ostrzyżone na krótko włosy i słuchać Cię można długo, bardzo długo. Po raz pierwszy słyszałam Cię jako kompozytora, well done, nie zauważyłam wyraźnego podziału w Twojej sonacie na tradycyjne części, ale zmiany w nastroju tak. I tak trzymac!!! Twoją ‘Dumkę’ Czajkowskiego już słyszałam, a może to było co innego, coś z Seasons, ale ta rosyjska wiejska zaduma zawsze jest ciepła. Chopinowska ‘Tarantella’ leciała jak burza, bo powinna. Potem ta piękna niespodzianka w koncercie. Pierwszy raz słyszałam w całości ‘na żywo’ /Adriana ciepło i pięknie grała z niej ‘Largo’/ tę jedyną sonatę wiolonczelową kogoś, kto pisał genialnie na fortepian, jak Paganini na skrzypce, a z orkiestracją obydwaj panowie kompozytorzy mieli problemy. Panowie-Wykonawcy popisali się nią pięknie. Do nazwiska Pana Wiolonczelisty, Roberta Ekselmana, którego ja osobiście miałam przyjemność słyszeć po raz pierwszy i nie ukrywam, że była to duża, bardzo duża przyjemność, program załączył co najmniej dwie ważne info: że pobierał nauki w Juilliard School of Music i urodził się w Melbourne! Po Wikorii porusza się sprawnie, więc będziemy Go słyszeli częściej! Potem w programie była ta popisowa lisztowska ballada, a do ballady, wiadomo, można włożyć dużo: trochę strachów, trochę duchów, trochę nieszczęśliwej miłości i zawodzenia przy pełni księżyca itp. To genre na wyobraźnię, którą, wiadomo, dobrze w życiu mieć.
A po przerwie – Szymanowski w wariacjach. Wyznaję, że z tym panem byłam dosyć na dystans, jakoś mi się zawsze kojarzył z harnasiami i nawet nie zadałam sobie trudu sprawdzić czy poprawnie. Słyszałam je chyba po raz pierwszy, na żywo na pewno, i jako wariacje pociągnęły moją wyobraźnię rozmaitością czy rożnorodnością w nastroju i było to znowu ŁADNE. No i bez wychwycenia jakiejś bardzo znanej polskiej melodii ludowej, dałam się uwieść polskości. Prokofiev w Toccaccie, jak to Prokofiev, już ją słyszałam jak ją Konrad grał – genialnie przewrotny. Ty mi tak, a ja ci tak. Na przekór. Przepraszam, ale to moja bardzo prywatna ocena genialnego Prokofieva, wiadomo, że ani muzykiem, ani krytykiem muzycznym czy żadnym innym nie jestem, a nie można go nie lubić
No i Jola. Do przerwy w koncercie siedziała grzecznie zasłuchana obok mnie, potem nagle znikła i pojawiła się ze swoim niewinnie szelmowsko-kokieteryjnym uśmiechem i przepiękną dykcją i przepięknie wyśpiewała m.in. ‘Ślicznyż chłopiec, czegóż chcieć, czarny wąsik, biała płeć’, a co to on jej nie powiedzial, i że ona też by śpiewała pod jego okienkiem i tylko dla niego, gdyby w słoneczko mogła zmienić siebie. Tylko że to, kurczę, wcale nie takie proste. Jola, ja Cię jeszcze namówię, żebyś tak samo kolorowo zaśpiewała ‘Moją pieszczotkę’ i Ty ją zaśpiewasz i to w moim kościele w East Prahran. To nie obietnica, to groźba!
Z końcowym utworem w programie było troszkę niezamierzonego zamieszania, a Ty mnie, Konrad, też wprowadziłeś w błąd, tyle że Ci to wybaczam, bo Ci się chcę najwyraźniej podlizać, żeby się spełniło moje marzenie i żebyś zagrał wkrótce w moim kościele, też mamy fortepian. Oto jak mnie zmyliłeś: W hallu ‘Syreny’ było ciemno, druk w programie małą czcionką i nie wiem jak to się stało, że zamiast Scherza wyobraziłam sobie, że zagrasz sonatę, oczywiście tę z kolędą ‘Lulajże Jezuniu’. To znowu ta false preconceived idea. Jakoś mi łatwo było pomyśleć, że okazja polska, to dopiero będziemy Ci bić brawo jak rozpoznamy ni stąd ni zowąd przepiękną melodię bliską sercu każdego z nas. Zagrałeś Scherzo i dobrze. Nie musiałeś zabiegać pochlebstwem o naszą, słuchaczy, życzliwość. Biliśmy Ci brawo brawurowo, z serca i zasłużenie. O czym rozmawiałam po koncercie z Twoją Mamą- impressario – reszta jest milczeniem. Ale pączków w przerwie koncertu nie przemilczę, o nie. Kupiłam 4, spałaszowałam 3, tym czwartym poczęstowałam, choć mi go było żal, bo mi było wstyd, że jestem taka na te pączki pazerna. Buziaki dla wszystkich, którym nie zabraknie fantazji i cierpliwości, żeby to wszystko przeczytać. /lg, Friday, 6th of March,’15/
-

Komentarze