Felietony | Wydane 2014/05/06

O kobiecie cierpiącej całe lata

Pisze Lidia Gmurkowska

O kobiecie cierpiącej całe lata

Po wielu tygodniach znowu na gościnnych łączach dandypolish. Good to be back.

Nie mogłam być dzisiaj rano w kościele i dzisiejszy sabat spędzam w ciszy domu, z telefonami  Bliskich i dobrą muzyką. Dobrze pamiętam czas , kiedy na drogę życia nieodwołalnie stał mi się potrzebny  Ktoś nieprawdopodobnie Silny. Tak silny, że oczekuje się od Niego cudu, bo wszystko inne zawodzi.  Widzę takiego Siłacza niemalże na każdej stronie Pisma  Świętego, a Pana Cudów najprościej było mi odnaleźć w Ewangelii  wg Łukasza.  Łukasz, sam lekarz z zawodu, wrażliwy na chorego czlowieka, opisał chyba najwięcej cudów uzdrowienia Chrystusowego autorstwa.

 

Spośród ogromnej liczby cudów uzdrowienia, jakich Chrystus dokonał, co najmniej jeden jest ogromnie drogi mojemu sercu. Czytam o nim w rozdziale 13 wierszach 10-13.

‘A nauczał w jednej z synagog w sabat. A oto była tam kobieta , od osiemnastu lat cierpiąca, pochylona tak, że zupełnie nie mogła się wyprostować. A Jezus, ujrzawszy ją, przywołał ją i rzekł do niej: Kobieto, uwolniona jesteś od choroby swojej. I położył na nią ręce; i zaraz wyprostowała się, i chwaliła Boga’.

Dostrzegam i zapamiętuję rzeczy i ludzi oczami, towarzyszy mi przez życie przekonanie, że mam chyba dobrą pamięć wzrokową. Była dokładnie  taka  kobieta w moim rodzinnym mieście i widziałam ją na własne oczy niejeden raz. Czekając na trolejbus po zajęciach na uczelni i obiedzie u siostry w naszym kościelnym budynku przy ul. Sławińskiego 4  /też  zapamiętane oczami!/, o wiele bardziej wolałabym  jej nie widzieć, bo widzieć ją bolało. Ale ona była  – znowu była. Na tym  samym ruchliwym Krakowskim Przedmieściu  pod Pocztą Główną, w samym środku Downtown Lublin, tak się moje rodzinne miasto nazywa. Była tam i zupełnie, ale to zupełnie  do tego miejsca  z żadnej strony nie pasowała. Sylwetka  maleńkiej kobiety, najprościej ją sobie wyobrazić  jako  typowo starą,  zabiedzoną babinkę z rosyjskiej wsi, w chuścinie na głowie  /nie zapomniałam, że Jej Wysokość  miłościwie nam panująca królowa Elżbieta II też nasza chusty na głowie, ale to zgoła inna historia/ i  prawie w łachmanach. Szła wolno kuśtykając z nogi na nogę, podpierając się  prostą laską w jednej ręce i wymachując lekko starym wiejskim koszykiem z czymś tam w środku w drugiej.  

Dzisiaj mi najprościej o niej powiedzieć: Poor little thing... Dosłownie, autentycznie mała, bo cała swoją maleńką sylwetką pochylona  do ziemi pod kątem prostym, dokładnie tak, zgięta  pod kątem prostym w kabłąk. I zapewne autentycznie biedna – wstyd mi, ale nigdy do niej nie zagadałam, nigdy nie spytałam czy potrzebuje jakiej pomocy, gdzie mieszka  i co je, a system pomocy społecznej owego czasu w moim kraju  po prostu nie istniał. Chyba mam rację, że nie istniał. Samo więc jej – tej maleńkiej kobiety – istnienie było  prawie cudem.

Minęło już dobre czterdzieści  lat od czasu jak ją taką widywałam – kiedy z całą pewnością wolałabym jej nie widywać – a moje oczy ciągle jeszcze przywołują obraz jej maleńkiej, pochylonej do ziemi postaci dosyć wyraźnie.  I zdarza  się, że serce ściska mi się niemiłym skurczem, jak zawsze wtedy, kiedy na widok cierpienia przez myśl przebiega niewypowiedziane nawet szeptem błaganie: ‘Panie, gdybyś tylko tu był...’

Tak się składa, że znam tutaj w Australii inną kobietę, której ogromnie pochylona sylwetka do ziemi  przywołuje mi  na usta ten sam błagający i tęskny szept: ‘Gdybyś tylko tu był, Panie...’ Mocno podeszła wiekiem, jeszcze do bardzo niedawna prowadziła samochód i ma najpiękniejszy uśmiech w świecie.  Razem z koleżankami z pracy odwiedzamy ją – to nasza doroczna pielgrzymka – w Point Lonsdale, zazwyczaj w mój sabat, bo dla koleżanek jest to tylko sobota. Zawsze wtedy proszę Pana, żeby mi pomógł pamiętać, iż sabat jest dniem, w którym On sam rozluźniał wszelkie więzy, a przywracał zdrowie i radość życia... Parę dni temu odwiedziłyśmy Ją  znowu, po raz pierwszy  już w domu opieki. Bardzo  mi się chciało mimo wszystko zobaczyć Jej przepiękny uśmiech.

Wracam do kobiety z opowieści  ewangelicznej. To co jest dla mnie prawdziwie piękne w historii o kobiecie pochylonej do ziemi i nie mogącej się rozprostować przez całych długich 18 lat, lat ciągnących się nieskończenie w wieczność, to prawda o niej,  że ona sama nawet nie prosiła Jezusa, aby ją uzdrowił. To Pan Jezus dostrzegł jej wielką potrzebę.  Z zapisu biblijnego wiem jak straszliwie wiele kontrowersji  wywołał fakt, że Chrystus Pan uwolnił tę kobietę od nieprawdopodobnie wielkiego ciężaru – o zgrozo, w sabat! A jednak tak dobrze o tym w tej chwili po prostu zapomnieć. Tak dobrze za to  wziąć teraz  z tej opowieści,  i to zagarnąć zachłannie, całymi garściami, jedynie owo niesłychane,  pełne niewyobrażalnego umiłowania i tkliwości Jezusowe współczucie dla  bezradnego i bezbronnego chorego człowieka. Jego współczucie, Pana Sabatu, dla nas, swoich  własnych stworzeń, których losy – każdego z nas, zapisał sobie na własnych dłoniach.  Tak dobrze myśleć teraz jedynie o tym.

Doprawdy. Tak dobrze pomyśleć o tych Jezusowych oczach, które dostrzegają  w tłumie jednostkowe cierpienie, i  o  tych dobrych kojących dłoniach, ktorych ciepły dotyk uśmierza jaki tylko ból i wyprostowuje jaką tylko krzywiznę naszego poplątanego istnienia w świecie grzechu i cierpienia. A ogromnie wiele tych krzywizn w nas samych i wokół nas. Ogromnie wiele bólu po stracie najbliższych – a jeszcze różne są rodzaje śmierci  i ta, z powodu której nie sposób porozumieć się z bliskim czlowiekiem jest równie bolesna jak bolesne jest straszliwe odejście fizyczne.  Ogromnie wiele walki z zastraszającą chorobą, a walczą i  maleństwa, i  walczymy my, dorośli.  Ogromnie wiele niezrozumienia dlaczego tak.  A jeśli nawet  ‘z własnej winy’,  czy ‘na własne życzenie’ – to boli równie prawdziwie, a czasem jeszcze więcej. Ogromnie wiele tęsknoty za czymś tak prostym,  aby nie puchły i  nie bolały kolana i palce u rąk...

Tak naprawdę, te Jezusowe oczy, które dostrzegają  jednostkowe ludzkie i nie tylko cierpienie, i te Jego dobre dłonie, które dotykają chorych miejsc tak, że ten  dotyk uśmierza ból, to nasza jedyna szansa na przetrwanie albo raczej: na  zwycięskie przetrwanie. Niesłychane to, jak niepowtarzalnie wielkim specjalistą jest Pan Jezus w dziele odnowy i prostowania tego, co się wykrzywia, wykrzywiło czy nie chce się żadną miarą odgiąć. Niesłychane to, jak żarliwie się do tego prostowania krzywizn zabiera. I niesłychane jest,  że robi to z taką mocą, autorytetem i  precyzją i tak na zawsze. Tak jak kiedyś wypędzał  ducha nieczystego i władczo mu  rozkazywał: ‘Nakazuję ci: Wyjdź z niego i już NIGDY do niego  nie wracaj!’

Zamyślam się nad własnym życiem. Zawsze wierzyłam, że to Pan Bóg ‘utorował drogę przez morze’, abym mogła być tu w Australii – tyle przeszkód niemożliwych do pokonania po ludzku trzeba było pokonać, a jednak zdarzyło się, że tuż po przybyciu tutaj wyrosła przede mną rzeczywista góra, ogromna góra i żadną miarą nie mogłabym się na nią wdrapać o moich własnych ludzkich siłach. Żadną miarą.

Nieważne to, aby ktokolwiek,  kto czyta teraz moje refleksje, pamiętał, co mówię w tej chwili o sobie. Ale niezwykle ważne jest zapamiętać  z tych moich refleksji prawdę o Chrystusie Panu, który był tuż obok mnie, po mojej prawej i lewej ręce, kiedy uginałam się pod ciężarem życia jak kobieta z Ewangelii cierpiąca całe lata i kiedy ledwie słyszalnym szeptem błagałam : ‘Panie, zmień kierunek tego wiatru, który mi wieje w oczy, bo nie mam już ani odrobiny siły dłużej tak iść pod wiatr’. Ważne jest zapamiętać tę prawdę o Chrystusie Panu, bowiem to  On mi podpowiedział, żebym tę modlitwę szeptała i  to On władczo uciszył wiatr... Przypomina mi się w tym momencie opowiadanie mojego redakcyjnego kolegi, Andrzeja Górskiego,  w którym on, mały jeszcze wtedy chłopiec, z zachwytem w głosie wyznawał swoją piękną dziecięcą wiarę: ‘Tatusiu, Pan Bóg uspokoił wiatr!’

Tak właśnie. Pan Bóg ma moc uspokoić wiatr. Biblia Gdańska tak prosto opowiada o tej naszej ewangelicznej kobiecie, że ‘miała ducha niemocy’. Doprawdy. Pan Bóg ma moc uwolnić od ducha niemocy, czymkolwiek ten duch niemocy w naszym życiu jest, jakkolwiek nisko nagina nas do ziemi i jakkolwiek  uparcie nie pozwala nam się odgiąć, powstać z bólu niezrozumienia, cierpienia, choroby. Pan Bóg ma moc uwolnić i chwała Mu za to.

Właśnie. Znowu idzie Wielkanoc i znowu będzie o Baranku. Niech to będzie o Tym Baranku, o którym mi kiedyś było tak radośnie wyrecytować prosto z serca: ‘Godzien jest ten Baranek zabity wziąć moc i bogactwo, i mądrość, i siłę, i cześć, i chwałę, i błogosławieństwo’. Nasz ‘Dźwiękowy’ kolega Bodzio Olma skomponował kiedyś do tego tekstu piękną muzykę i śpiewaliśmy tę również jego pieśń naprawdę radośnie. Zatem raz jeszcze: ‘Temu, który siedzi na tronie, i Barankowi, błogosławieństwo i cześć, i chwała, i moc na wieki wieków’. Daj Boże, ustami i życiem... 

      

 

 

 

Komentarze