"I różne są sposoby działania, lecz ten sam Bóg, który sprawia wszystko we wszystkich."
"Jimm Lovell, dowódca misji kosmicznej Apollo 13 opowiadał kiedyś o swojej przygodzie na manewrach wojskowych. Jako pilot samolotu miał wylądować na pokładzie lotniskowca. Dla celów szkoleniowych na okręcie wygaszono wszystkie światła. Lądowanie miało bowiem odbyć się jedynie w oparciu o wskazania pokładowego radaru. Ten jednak zaczął wariować. Najprawdopodobniej ktoś w pobliskiej Japonii używał taj samej częstotliwości. Lovell włączył lampkę pokładową by za pomocą mapy zorientować się w położeniu względem poszukiwanego okrętu. Po kilku sekundach nastąpiło jakieś zwarcie w instalacji elektrycznej samolotu i wysiadły wszystkie pokładowe urządzenia. Nie działała też łączność radiowa, więc ludzie na lotniskowcu nie mieli pojęcia o jego kłopotach. Pewnie gdyby Jimm mógł nawiązać z nimi kontakt radiowy to po prostu przerwano by zaćmienie. Lądowanie dla doświadczonego pilota, nawet bez urządzeń pokładowych, na oświetlonym lotniskowcu nie nastręczyłoby mu zapewne wielu trudności. Jednak nawet łączność radiowa stała się niedostępnym dla Jimma luksusem. Kończyło się paliwo więc nie miał wyboru - musiał wylądować. Wszystkie znaki na niebie i Ziemi przemawiały za tym, że będzie to raczej wodowanie. Długo zastanawiał się nad wszelkimi realnymi możliwościami i nic nie przychodziło mu do głowy. Wizja kąpieli w ciemnym i zimnym oceanie nie dawała mu spokoju. Obawa stawała się coraz silniejsza. "Jeszcze tylko parę minut i będę musiał się katapultować", pomyślał i w tym samym momencie, w tych absolutnych ciemnościach, dostrzegł w dole jasną smugę. Zdał sobie sprawę, że to zielonkawe światło pochodzi od glonów, które zaczęły świecić wskutek poruszających się w kilwaterze lotniskowca mas wody. Wystarczyło tylko odnaleźć początek tego śladu by zlokalizować lotniskowiec. Jimm wylądował bezpiecznie. Później, gdy wrócił na pokład Jimm Lovell powiedział, że gdyby nie nastąpiła awaria w kabinie i nie zgasły światła to nie dostrzegł by tego zjawiska i nigdy nie trafiłby do lotniskowca. "Nigdy nie wiesz, co cię doprowadzi do domu", powiedział wiele lat później, gdy przypomniał tą historię w trakcie wywiadu, jakiego udzielał po dramatycznym locie na Księżyc. Jakże pouczająca jest ta historia. Jej wymowa jest tym głośniejsza, że została opowiedziana przez człowieka, który wspólnie z towarzyszami tkwił wiele tysięcy kilometrów od macierzystej planety, gdy zdarzyła się bardzo poważna awaria statku kosmicznego. Misja badawcza została zamieniona w misję ratunkową, która dzięki ofiarnej pracy dziesiątek specjalistów na Ziemi i samych astronautów znalazła swoje szczęśliwe zakończenie. Astronauci mogli spotkać się ze swoimi rodzinami na przyjaznej, poczciwej Ziemi. Podobne historie zdarzają się każdemu z nas bez konieczności opuszczania ziemi. Jakże często żałujemy, że coś się nam w życiu nie powiodło? Przeżywamy rozterki związane z nieodwzajemnioną lub utraconą miłością, posadą itd. Jakże często zazdrościmy komuś jego sukcesu? Pytamy: "Dlaczego to spotkało jego a nie mnie? Ja tylko przegrywam, wciąż upadam i nic mi się nie udaje! Mnie też dotyczą takie rozterki. Jednak dzięki historii Jimma Lovella pojąłem, że nie należy zazdrościć innym sukcesu ani też nie należy ubolewać nad swoimi porażkami, ponieważ tak naprawdę nie wiemy co jest sukcesem a co porażką w ostatecznym rozrachunku naszego życia."
Artykuł probrany ze strony: www.ziarenka-slow.blogspot.com.au/2013/12/1-kor-126.html z pozwoleniem.
Komentarze