29 listopada 2013 r. z wiarą i oczekiwaniem na dzień przyjścia Zbawiciela oraz zmartwychwstanie, odszedł nasz Brat w Chrystusie...
Lata szybko przemijają
W ciągu całego życia Ludwik wyrażał w wierszach swoje uczucia, zachęty i wdzięczność Bogu. Oto jeden z nich:
Pogrzeb odbył się 5 grudnia o godz. 12.00, na cmentarzu w Lilydale Memorial Park, a czas wspomnień o godz. 15.00 w polskim kościele adwentystycznym Dandenong, którego był członkiem.
Zebrała się rodzina, liczni przyjaciele i współwyznawcy... Były wspomnienia, pocieszenia, rzewne melodie i pieśni; zgromadzenie śpiewało ulubioną Ludwika pieśń - „Nie smuć się”... mimo to głosy się łamały, a po nie jednym policzku potoczyły się łzy...
Michael, syn Ludwika opowiadał o swoim Tacie:
Tato urodził się 17 maja 1925 roku, w Podstolicach koło Krakowa. Był najmłodszym dzieckiem w rodzinie, która liczyła 7 dzieci. Ukończył 7 klas szkoły podstawowej i zaraz potem poszedł do pracy ze swoim ojcem, który był cieślą. Przez cały czas wojenny pracowali razem i w ten sposób uniknął wywiezienia do Niemiec na roboty.
Po wojnie został powołany do wojska, gdzie służył 2 lata. Po powrocie z wojska poślubił Anielę w 1950 roku, z ich związku małżeńskiego urodziło się 3 synów: Mieczysław (Michael), Zbigniew i Ryszard.
W tamtym czasie życie dla młodego małżeństwa nie było łatwe. Tato pracował ciężko, a w czasie lata pracował na dwie zmiany, aby móc wyżywić swoją rodzinę. Według słów mamy, tata często szedł do pracy głodny (bo nie było co zjeść) – dbał o to aby dzieci nie były głodne.
W roku 1953 zainteresował się Biblią i zapoznał się także z Kościołem Adwentystów Dnia Siódmego. W roku 1955 przyjął Jezusa jako swojego zbawiciela i został ochrzczony przez pr. Antoniego Maszczaka. Stał się członkiem zboru w Krakowie i przez wiele lat pełnił różne funkcje zborowe.
Po przyjęciu chrztu zaczęły się trudności i zmagania z pracodawcami i w staraniach o wolną sobotę w szkołach dla dzieci. Niejednokrotnie władze miejskie straszyły więzieniem, ale po wielu miesiącach zmagań i modlitw – nasz kochający Bóg dał pokój i wolność mojemu ojcu. Stres, który przeżył w tych doświadczeniach, odbił się na jego zdrowiu.
Po wielu staraniach i wizytach w biurze paszportowym, udało się ojcu otrzymać paszporty i zezwolenie na wyjazd do Australii, ale z powodu choroby Ryszarda naszego najmłodszego brata – rozpoczęły się problemy z władzami Australii. W końcu po paru miesiącach starań, otrzymaliśmy pozwolenie na wyjazd. W Australii wylądowaliśmy w kwietniu 1964 roku, gdzie zamieszkaliśmy w Newcastle. Tata spędził tam 19 lat pracując w BHP, jako brygadzista pracowników naprawiających tory kolejowe na terenie huty żelaza.
W roku 1983, aby być bliżej swoich dzieci, rodzice przenieśli się do Melbourne, gdzie wybudowali dom w Ferntry Gully i mieszkali do tej pory. Tato po przyjeździe do Melbourne miał trudności ze znalezieniem pracy, ale wkrótce został zatrudniony w Miglas Windows w Bayswater i tam z zadowoleniem pracował 7 lat, po których przeszedł na emeryturę. Czas emerytalny spędzali z mamą jeżdżąc od czasu do czasu do Adelajdy i Newcastle, odwiedzając swoich znajomych.
Życie nie zawsze płynie spokojnie, często przynosi tragedie i taka wstrząsnęła rodziną i zborem. 2 grudnia 2010 roku, rodzice stracili najmłodszego syna Ryszarda, naszego młodszego brata. Był to cios życia, z którym ciężko było się pogodzić. Ból ten jest odczuwany do dziś w całej rodzinie. Tato, wydawało się nam, ból ten przeżywał spokojnie, ale skutki dopiero zaczęły się uwidaczniać z biegiem życia. Mówiąc potocznym językiem – tato postarzał się szybko. Zaczęły się z czasem wizyty u doktorów, w klinikach, szpitalach, które się ostatnio nasilały.
Kiedy mama zadzwoniła rano w niedzielę, ok.8 tygodni temu, aby zawieźć tatę do szpitala z powodu silnego bólu w okolicach nerek – nie przyszło mi nawet na myśl, że będzie to ostatni dzień taty, w swoim własnym domu.
Po operacji, którą miał zrobioną w szpitalu Box Hill, ciężko mu było wrócić do normy. Były dobre i złe dni, ale była nadzieja, że powróci do pełnego zdrowia. Tata cieszył się obecnością naszej mamy, która była w szpitalu każdego dnia przez wiele godzin.
Po 5 tygodniach przewieziono tatę na rehabilitację, do szpitala Anglis w Ferntry Gully. Niestety, jego stan się pogarszał. Doktorzy już nic nie mogli więcej zrobić dla mojego taty. Tato zmarł w spokojnym śnie w piątek 29 listopada, o godz. 15.00.
Pozostawił w smutku żonę, dwóch synów i ich żony, 7 wnuków i jedną prawnuczkę.
Tato był wspaniałym mężem, ojcem, dziadkiem i pradziadkiem. Przeżył w małżeństwie 64 lata.
Tato, położyliśmy Ciebie na spoczynek, którego potrzebowałeś, ale Twój spoczynek nie będzie długi. Już wkrótce będziemy na uczcie Baranka i tam w tym pięknym, nowym kraju, nie będzie choroby, śmierci, boleści i rozłąki. Zapanuje wieczne szczęście z naszym Bogiem, Panem i Zbawicielem. Za tą pewność wspaniałej przyszłości, niech będzie chwała naszemu Bogu po wszystkie czasy.
Kochani, przyjmijcie od rodziny zborowej wyrazy współczucia – niech sam Bóg łaskawy Was pocieszy. Mamy Was w naszych sercach, myślach i modlitwach.
Komentarze
przesylam wyrazy szczerego wspolczucia dla zony z powodu smierci brata Ludwika.Niech dobry Bog obdazy Cie spokojem i niech Cie blogoslawi,