‘And they followed Him’
Tydzień Modlitwy właśnie dobiegł końca. I przewodziły mu takie ładne słowa: ’And they followed Him’. Oni. A ty? A ja? Pomyślałam, że w prostych słowach opowiem jak ja podążam za Jezusem. Zrobię to z tym większą przyjemnością, że wiem, iż czytelnicy tej strony internetowej z radością podążają za Nim również.
Zacznijmy od tego, że lubię czytać Ewangelie. Lubię czytać o Jezusie jako Człowieku i pewnie wiem dlaczego – przybliża mi to Jego Niepojętą Boskość. Boskość, czystość, świętość tak nieprawdopodobnie wielką i głęboką, tak niezmierzoną, że gdyby nie prawda o Jezusie-Człowieku – nawet nie potrafiłabym jej zacząć pojmować. Tak więc czytam o Jezusie i wyobrażam Go sobie w codziennym zabieganym dniu, kiedy tu był na ziemi. I doprawdy, kiedykolwiek otwieram Ewangelię, i nieważne nawet, którą z nich, Mateusza, Marka, Łukasza czy Jana – widzę Jezusa tak bardzo blisko człowieka, że wyobrażam Go sobie jak się niemal pochyla nad jego ludzką potrzebą.
Może się to we mnie wzięło z tamtego pięknego przeżycia wiary, kiedy po raz pierwszy oczami i sercem spróbowałam wyobrazić sobie ów niezwykły moment w historii nas wszystkich, tak właśnie, w historii całej rasy ludzkiej – kiedy Chrystus Pan stworzył Adama. Na podobieństwo siebie samego! Widzę zatem Jezusa, jak trzyma w swoich własnych rękach Stworzyciela tę nad wyraz piękną, ale jeszcze bezwładną, jeszcze bez życia statuę człowieka, tak, prawdziwe arcydzieło Jego rąk Prawdziwego Artysty – i spogląda na nią, spogląda z niewypowiedzianą tkliwością i czułością, i miłuje ją całym swoim sercem, bo jest taka piękna i taka doskonała. I moje oczy pochwytują ten niepowtarzalnie bezcenny moment, kiedy On, Stworzyciel całego wszechświata, pochyla się nad ową doskonałą nieruchomą pięknością, żeby tchnąć w nozdrza Adama dar życia. Swój własny, Boski dar życia! Arthur Maxwell tak ładnie opowiada to dzieciom – kto wie, może nawet Jezus w tym momencie Adama pocałował? Jego twarz tuż tuż obok twarzy Adama?
A już za chwilę, tak szybko jak tylko moja myśl człowieka może podróżować w czasie – jestem z Nim kilka tysięcy lat później, o bardzo wczesnym rześkim poranku i w zaciszu. Jezus właśnie zaczyna dzień. Jakże żarliwa jest ta Jego modlitwa do Ojca w niebie. Błaga Go o Jego Boską moc, bo będzie jej potrzebował tego dnia ogrom. Ogrom. Za chwilę wyjdzie spojrzeć prosto w twarz prawdziwemu horrorowi niewarygodnego zniszczenia, jakim grzech rozgościł się w Jego ludziach. W tych niegdyś doskonałych. Będzie oglądał ich straszliwie zniekształcone przez chorobę ciała. Całym sobą będzie czuł ich ból, że nie mogą mówić. Że ich oczy nie widzą. Że nie słyszą ich uszy. Jego serce zmierzy się z ich bólem wygnania, bo są trędowaci. Przerażać Go będzie ich zagubienie, ich samotność. Zobaczy ich zdradzonych, porzuconych, zdruzgotanych i w beznadziei.
Ale nie tylko to, zobaczy to jeszcze gorsze. Porazi Go zimna bezduszna rzeczywistość jak straszliwie okaleczone są ich dusze. Dusze tchórzy, zdrajców, kłamców, oszczerców i tych z maską przyzwoitości na twarzy. Na własne oczy zobaczy ich w synagodze jak walczą o najlepsze miejsca dla siebie i jak brutalnie odpychają tych najuboższych, których serca tęsknią za bliskością Boga. Zobaczy jak będą rzucali dużą monetę na świątynną tacę, żeby zabrzmiała na niej jak najgłośniej. I jak ich oczy będą się bezwstydnie rozglądały wokół i sprawdzały czy wszyscy ich szczodrość dostrzegli. I będzie to straszliwie bolało. Zaboli jak pchnięcie nożem prosto w serce.
Ale On przecież wie, że musi im pomóc, bo sami nie wyjdą z tej przerażającej grzeszności, już dawno jako Bóg o tym zadecydował. Wie, że bez Jego pomocy zginą w tym zagubieniu na wieki. Tak więc jak brzmi jedno z Jego najpiękniejszych imion, Emmannuel, ‘Bóg z nimi’, Bóg z nimi zawsze, Bóg z nimi teraz – wyruszy w swój trudny dzień i będzie ich odnajdywał tam gdzie są. Tak. Zacznie niestrudzenie wygrywać ich ponownie dla siebie. Nie bacząc na to jak są straszliwie posiniaczeni i jak ich życie okaleczyło.
I oto odnajduje Mateusza. Wszyscy nim pogardzają, bo wymusza bezdusznie podatki. Tak, prosi Mateusza, aby za Nim poszedł. A ja przystaję na chwilę w zdumieniu, bo widzę, że Mateusz rzeczywiście wstaje i za Nim podąża. A w jakiś czas później widzę Go już w domu Mateusza, jak razem z nim zasiada do stołu – i spory tłum prawdziwych wyrzutków jest tam razem z nimi, i rozmawiają razem ze sobą, i wygląda na to, że jest im razem dobrze!
A kiedy Jego dni upływają jeden po drugim, On wejdzie jeszcze do domu niejednego z nich. Dotknie tylu niewidomych oczu, żeby się otworzyły na piękno kolorów i kształtów. ‘Rozwiąże’ tyle niemych języków. Otworzy tyle upartych do nie-słyszenia uszu. Niepojętą Bożą mocą od Ojca nakarmi tysiące głodnych mężczyzn, kobiet i dzieci. Władczym gestem zatrzyma kondukt żałobny, żeby wydrzeć śmierci jedynego syna i oddać go biednej matce-wdowie. Przywróci małą dziewczynkę zbolałemu ojcu. Doprawdy, będzie chwila po chwili bronił tych, w których obronie nikt nie staje. I nie zmęczy się, i nie ustanie w swojej pracy Tego, który przyszedł odnaleźć i zbawić.
I pomyśleć, że to Ten sam Jezus, o którym dopiero co czytaliśmy w czytankach modlitewnych i do którego się modliliśmy i modlimy. Przecież Tydzień Modlitwy dopiero co dobiegł końca. I przewodziły mu takie proste i piękne słowa – ‘And they followed Him’...
Komentarze