No i co ja mam teraz napisać o Młodym Człowieku, o którym pisałam już dwa razy przedtem? Że tym razem straszliwie mnie zawiódł? Nie, nie to, że źle grał. Ale od marca tego roku miał już przecież być w Europie i ciężko tam pracować na jeszcze większą przyszłą sławę! Tymczasem dostaję znienacka email z zaproszeniem na Jego recital w Melbourne! Rzecz w tym, że do końca lutego nie dałam rady zorganizować Jego recitalu w moim Memorial Seventh-day Adventist Church w East Prahran, a potem Go miało już nie być!
Obiecałam o tym recitalu sprzed paru dni napisać tylko coś niewielkiego. Tymczasem recital Konrada Olszewskiego, o którym mowa, okazał się duży, bardzo duży. Zorganizowany przez Koło Literackie w połączeniu z wiktoriańskim Towarzystwem im. Fryderyka Chopina i Stowarzyszenie Profesjonalistów Polskich – odbył się 21 kwietnia tegoż roku o 6 po południu w gościnnych progach Polskiego Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, 100 James Street w Dandenongu. Miłe to, że kościoł, który nie przestaje być miejscem nabożeństw sakralnych, tego szczególnego wieczoru przemienił się w hall koncertowy, z fortepianem marki Yamaha przesuniętym z jego zazwyczaj miejsca po lewej stronie w samo centrum, aby pianista, Konrad Olszewski, zasiadł przy nim raz jeszcze widoczny dla wszystkich.
Doprawdy, Konrad był uprzejmy siedzieć przy tym fortepianie i grać na nim dla dużej liczby słuchaczy już parę razy przedtem, ja również Go na tych koncertach poznałam i z tych koncertów pamiętam. Koncert niedzielny miał być dla nas, słuchaczy, nie tylko pięknym przeżyciem artystycznym, ale także szansą podziękowania Konradowi, nie tylko słowami i nie tylko kwiatami, za to, że zgodził się zostać prawie ‘własnością’ polskiej społeczności w Australii, bo nie tylko w Melbourne. Rozumiem przez to, że od czasu jak w 2007 roku Pani Barbara odkryła, że jest tu taki młody człowiek pochodzenia polskiego, który ma wszelkie szanse błyszczeć swoim talentem pianistycznym i konsekwentnie to robi z roku na rok coraz wyraźniej – Konrad, bo o Nim nadal mowa, jakkolwiek zajęty po studencku i profesjonalnie, nie odmawia wsparcia żadnej akcji charytatywnej i dzięki temu jest już bardzo miło zaprzyjaźniony z wieloma formami ośrodków polskości, może w Melbourne najbardziej, bo tutaj mieszka. Może się jednak zdarzyć, że nie będzie tu mieszkał dużo dłużej – póki co, wyrusza do Europy na dalsze studia i my, słuchacze niedzielnego recitalu, mieliśmy szansę wesprzeć Go drobnym kieszonkowym właśnie na europejskie wojaże.
Również my, którzy mieliśmy szansę Go poznać, wiemy o Nim, że jest laureatem wielu nagród w konkursach pianistycznych. Musiał być jeszcze nastolatkiem, kiedy dawał recital w Żelazowej Woli i musiało to być dla Niego wielkim przeżyciem – grać w dworku, w którym urodził się sam Chopin, o którego my, Polacy, zawsze będziemy walczyli goręcej niż Francuzi i wygramy! Ze wszystkich nagród, jakie otrzymał, mnie jakoś najbardziej przypada do serca Hephzibah Menuhin Award /2010/, może dlatego, że nie będąc w najmniejszym stopniu muzykiem, jestem pełna podziwu dla rodzinnego talentu muzycznego i z nagrań zapamiętałam Hephzibah-pianistkę jak akompaniowała słynnemu bratu-skrzypkowi Jehudi Menuhinowi, a jego samego słyszałam w londyńskim Royal Albert Hall! Konrada natomiast słyszałam nie tylko jako akompaniatora /za co również zebrał nagrodę/ , ale też jak rozgrzewał się recitalem do Sydney International Piano Competition /lipiec 2012/ z repertuarem ogromnie odmiennym od tego, który zaprezentował w recitalu niedzielnym.
Myślę, że dobrze będzie właśnie w tym miejscu podziękować kilku bardzo ważnym postaciom, dzięki pomysłowi, zapobiegliwości, zmysłowi organizacyjnemu i czemu jeszcze których – udało się nam przeżyć wieczór bardzo pięknych wzruszeń: Pani Blanka Nowacka, której nazwisko widniało już w samym programie i zapewne nie bez powodu, wszystkie sprawy organizacyjne recitalu w Jej rękach. Pani Barbara, która powitała i pożegnała słuchaczy w prawdziwie koncertowo eleganckim stylu – to właśnie Pani Barbara opowiedziała nam w ciepłych słowach swoją historię ‘odkrycia’ Konrada! Pan Andrzej Dorecki, który bardzo troskliwie zadbał o to, żeby nam, słuchaczom, przybliżyć sylwetki kompozytorów, których utwory Konrad wykonywał i również same utwory. Nie znając Państwa bliżej, domyślam się, że z godnością reprezentujecie, Państwo, Polskie Koło Literackie i polskie domy kultury, tudzież Tygodnik Polski, od Pani Barbary wiem, że jest mocno zaangażowana w pomoc dla sierot w Polsce. Piękne. W następnej kolejności – mój dobry Znajomy, pastor Roman Chalupka, jako gospodarz całego spotkania, cudownie dwujęzyczny na tę szczególną okazję i nie tylko. Jak zawsze, z ukrycia, ale jak Ją znam, na pewno ogromnie zaangażowana w całą sprawę – Grażyna Pińkowska. Zbyszek Jankiewicz – zdjęcia. Cezary Niewiadomski przy sprzęcie nagrywającym recital i cały sztab ekipy technicznej, porządkowych na parkingu, tych witających przy wejściu i te wszystkie dobre krasnoludki, które przepięknie przygotowały pyszne po polsku słodkości na po recitalu. Ogromne dzięki. Naprawdę.
Miało być mało, tyle już napisałam, a o tym prawdziwie najważniejszym jeszcze nic. Konrad Olszewski. Już o Nim pisałam, że zasiada do fortepianu lekko przygarbiony i tym razem też mnie nie zawiódł! W eleganckiej koncertowej bieli i czerni, w lśniących lakierkach /wiem, bo obserwowałam jak używa lewego pedału fortepianu, to bardziej intrygujące niż prawego!/, z jak zawsze lekko rozwichrzonym dłuższym włosem blond, modną maleńką bródką i wąsikiem /nowe dla mnie od czasu jak Go widziałam ostatnio/ – nade wszystko z palcami artysty, które okazały się niesłychane. To znaczy, ‘słychane’ były, słyszeliśmy je bardzo dobrze, zarówno wtedy, kiedy dźwiękiem malowały na klawiaturze najcichszą ciszę, spokój i rozmarzenie, jak i wtedy kiedy szalały brawurą burzy z ‘molto espressione’, nie tylko w sonacie Beethovena. Mogliśmy Cię, Konrad, w niej i w kolejnym Schumannie, nie rozpraszać biciem braw pomiędzy poszczególnymi częściami, kiedy np. po Menuetto na trzy czwarte i rozmarzonym Romanze następuje szybsze Rondo: Allegretto albo popisowe Finale. Nie wstając od fortepianu uśmiechałeś się do nas ciepło i wyrozumiale – nie znamy się na tym tak dobrze jak Ty. Reagujemy spontanicznie na to, co nas porywa. A było nas co porywać!
Pan Andrzej, zapowiadając sonatę Beethovena, wspomniał, że została napisana już u schyłku Klasycyzmu, pastor Roman Chalupka, sam pianista, podpowiedział nam, że wykonałeś ją bardzo romantycznie. Jestem w pełni świadoma, że obok techniki, jakkolwiek brawurowej, jakże ogromnie liczy się interpretacja. Już pisałam, że mam tę przewagę nad krytykami muzycznymi, iż zupełnie się nie znam na tym, na czym oni się znają, więc na koncercie siedzę i się nim po prostu cieszę! A w Beethovenie wysłyszałam z radością jego słynne kontrastowe już to piano, już to forte!
Schumann – mam do niego słabość, bo jako dziecko byłam z mamą na filmie o jego życiu i o dziwo, mgliście pamiętam sceny z jego pożegnania w bardzo deszczowy dzień. I taki był trudny. Najpierw się musiał tyle nastarać o swoją przyszłą żonę , a potem jeszcze ten jego smutny obłęd. A utwory Schumanna bardzo wpadają w ‘romantyczne’ ucho. Mój tata, z prawie żadną wiedzą muzyczną, potrafił bardzo ładnie zanucić jego ‘Marzenie’ , jak zresztą wielu z nas. Nie mogę ocenić profesjonalnie Twojego wykonania ‘Carnival Scenes from Vienna’, bo się na tym nie znam, ale ciepło sobie myślę, że Twoja interpretacja podobałaby się samej żonie Schumanna, Klarze, słynnej pianistce, w której kochał się, aliści platonicznie, Brahms, i która wybrała wierność Robertowi, a po jego śmierci do końca swego życia nie przestała promować jego muzyki. Kto wie czy nie dla niej również ten utwór skomponował.
Liszt. Ten był niesamowity. Nie tylko komponował oryginalnie, nie tylko nieprzeciętnie błyszczał swoją brawurową wirtuozerią pianisty, a jak nam Pan Andrzej przypomniał, kobiety słysząc go przy fortepianie, mdlały, no nie dziwię się, trochę bohemiańskiej natury i w nim było. Na dodatek, jeszcze brał, co skomponowali inni, i parafrazował, wprost genialnie i oczywiście znowu brawurowo.
Przy jego pięknie zapowiedzianym po francusku ‘Apres une Lecture de Dante: Fantasia quasi Sonata’, czyli coś w rodzaju : ‘Po przeczytaniu Dantego /Boska Komedia?/- Fantazja niby sonata’ wydarzyło mi się coś niewybaczalnego. Siedziałam na koncercie w pierwszej ławie kościelnej na środku dzięki Cezaremu. ‘Chcesz patrzeć na palce?’ ‘No jasne, że chcę’. ‘Siadaj w pierwszym rzędzie, każdy się boi w nim usiąść’ . Fajnie, że się nie bałam. Tak blisko wykonawcy na dużym koncercie jeszcze nigdy nie siedziałam. Widziałam te niesamowite palce Konrada jak na własnej dłoni. Widziałam bezbłędnie jak zmieniał się wyraz Jego twarzy w momencie, kiedy malował muzyką taki a nie inny nastrój. Wiedziałam, że Liszt jest popisowy. Ale zachciało mi się zamyślić, nie powiem, również dlatego, że wiedziałam, iż mam to potem opisać, generalnie na temat jak piękna jest muzyka Romantyzmu. Tyle w niej buntu, tyle zmienności nastroju, tyle na przemian zadumy i melancholii i tyle wściekłości i burzy – zupełnie jak w nieokiełznanej naturze człowieka i pewnie dlatego zawsze będzie człowiekowi bliska. Jest pięknie bliska melodyjnie i jest piękna formą.
Właśnie. Myśli pobiegły mi do samego tytułu ‘Fantasia’. Okres Romantyzmu po układnym Klasycyzmie powołał do życia zupełnie nowe gatunki i formy, nie tylko w muzyce, w literaturze również. M.in. ballada, fantazja. Wszystko może się zmieścić w takiej formie jak fantasia. Wszystko, co tylko fantazja ludzka plus geniusz ludzki może stworzyć. I oto nieoczekiwanie dla samej siebie, kiedy Konrad nacichał, aż prawie zacichł i przez ułamek sekundy wyglądało, że to koniec – wszak i błyskotliwy Liszt nie zawsze kończy się brawurowo głośno – ja pierwsza zerwałam się brawami dla wspomnianego wyżej piękna Romantyzmu. Konrad posłał mi, intruzowi, na w pół-złowieszcze pół-spojrzenie, tylko tyle zdążył, na szczęście poderwałam entuzjazmem jedynie garstkę, a On sam musiał ruszyć do prawdziwie popisowego finale. Przepraszam, Konrad. Naprawdę poczułam się później za to ukarana. Ale o tym za chwilę.
Przerwa, zasłużona dla wykonawcy recitalu niezaprzeczalnie.
Po przerwie ponownie Liszt, ponownie brawurowy, jedna z etiud transcendentalnych. Pięknie romantyczna. I już bez zapowiedzi Chopin. ‘Barcarolle’, op. 60-te, ja sama i wielu z nas słyszeliśmy w tym kościele w wykonaniu Konrada przedtem. Na pięknym koncercie kończącym obchody 200-ej rocznicy urodzin kompozytora. Tę muzykę rozpozna się na końcu świata. Konrad interpretuje ją na moje wyczucie prześlicznie.
I moje ulubione Andante Spianato and Grande Polonaise! Ulubione dlatego, że przy jego dźwiękach przyszło mi kiedyś napisać dosyć smutny list, jedyny w swoim rodzaju, i kiedy je słyszę, zawsze przywołuję pamięcią, ale juz bez bólu, tamten melancholijny zadeszczony jesiennie wieczór 1974 w Newbold College. Na dobrą sprawę, nie pamiętam, żebym je kiedykolwiek słyszała na żywo, nawet w Łazienkach. To jest bardzo ładne. Słucham więc całą sobą i właśnie dochodzi do miejsca, gdzie Andante Spianato zamiera i za moment rozlegną się dźwięki nieodłącznego poloneza. Konrad wykonuje utwór dzisiaj jako solista, są też nagrania z orkiestrą, która dołącza w polonezie i brzmi to nieprawdopodobnie pysznie, ale jest to i tak i tak jedna nierozerwalna całość. I właśnie teraz, w tym momencie ‘na pograniczu’, wszyscy słuchacze za mną i obok nie wytrzymują i biją brawa. Siedzę w pierwszym rzędzie i krzyczę tym brawom prosto w uszy ‘No, no, no!’ Na pomoc przychodzi Konrad, bo właśnie ‘poloneza czas zacząć’! Wiem, to ta moja zasłużona kara za Liszta przed przerwą. Jest taka podobna zmyła, przepraszam za słowo ‘jest’, w którejś symfonii Czajkowskiego, chyba Patetycznej.
Umilkły brawa, Konrad, którego Pan Narrator ani razu nie nazwał pianistą, ale zawsze zapowiadał jako ‘artystę’, ładnie, z szacunkiem, zamieniają w ciszy parę słów i wygląda na to, że będziemy mieli coś na bis. Konrad zaproponował, że zagra jeszcze Chopina i zabrzmiała niepowtarzalnie prześliczna Etiudka E-dur, czwarta, opus 10-te. Wpada w ucho, była muzyką w jakimś filmie, ale to nie moje czasy i nie wiem w jakim. Dzisiaj bardzo wiele w niej Konradowej tkliwości. Powiadają o niej, że spośród wszystkich swoich utworów ją właśnie lubił Chopin najbardziej. Miał niezły gust, powiedziałby sarkasta.
Artyści wiedzą jak ustawiać program, jak zaczynać i jak kończyć. Konrad zakończył recital popisowym ‘Islamey’ – fantazją /znowu fantasia!/ orientalną Bałakiriewa, inicjatora słynnej i niesamowitej rosyjskiej Potężnej Gromadki, Moguczaja Kuczka, tak to brzmi po rosyjsku, ludzi również nie-muzycznych zawodów i o nieprawdopodobnym talencie muzycznym, tak pięknie promujących narodowość w muzyce. Ten utwór, podobnie jak utwory Liszta, z Mefisto walcami na czele, wybierają młodzi pianiści w różnych konkursach, żeby zaprezentować swoje umiejętności techniczne i wręcz popisać się swoją wirtuozerią, bo jest czym. Konradowi też się to udało bezbłędnie, aż po brawurowe, na stojąco, oklaski nas wszystkich, słuchających i zauroczonych!!!
Ostatnie pożegnalne słowa, podziękownia, ostatnie przypomnienie pastora Romana Chalupki, że w tym samym kościele wkrótce rozpoczyna serię odczytów po polsku i po angielsku na temat szczęścia w małżeństwie/!/ dla wszystkich, którzy chcą być szczęśliwi, kwiaty Natashki dla Konrada, kwiaty dla Pani Blanki Nowackiej, która to Pani z rozbrajającą prostotą w głosie ofiarowuje je Pani Barbarze – za to, że Konrada odkryła czy odnalazła dla naszej wspólnej i jakże wielkiej radości, brawo! – i polski poczęstunek tudzież szansa na małą pogawędkę!
Udało się nam odwdzięczyć Konradowi kieszonkowym w wysokości 1500 AUD. Konrad jeszcze zagra na uroczystości obchodów rocznicy Konstytucji 3 Maja z 1791 roku, którą smutnie obalono w rok później. Właśnie. Kiedy Pan Andrzej tak ładnie przypominał słowa Ignacego Paderewskiego o polskości muzyki Chopina, która jest niezaprzeczalnie polska, a Paderewski nie na darmo był nie tylko wybitnym pianistą, ale również premierem, a więc nie tylko artystą, ale również mężem stanu i przez to mężem sumienia narodowego i wiedział jak niełatwo te dwa bieguny ożenić – niepotrzebnie pomyślałam przez moment o tych samych kontuszach szlacheckich, szablach, porywach i tymże podobnym symbolach polskości – od tej drugiej strony, szkoda, że dużo ciemniejszej. Przeleciały mi przez głowę sceny chyba z ‘Potopu’, którego na pewno nie obejrzę już po raz drugi – ileż się za tymi pięknymi symbolami polskości kryło zwyczajnego pieniactwa, przepraszam za słowo ‘zwyczajnego’. Ile krwi ociekającej z rozpłatanych szablami głów, ile brzydkiego warcholstwa i pijaństwa. Czasem aż strach pomyśleć, że moi przodkowie narodowi byli takimi buńczucznymi pieniaczami i tak łatwo kupczyli wolnością. Oczywiście po to, żeby niezwłocznie znowu o tę wolność walczyć, najchętniej w podziemiu, i zostać bohaterami. Niesamowite. Proszę mi wybaczyć tę bardzo osobistą dygresję czy ocenę historyczną. Nie muszę mieć racji. A w końcu wierzę w świat bez kłótni politycznych i bardzo polskiego pieniactwa.
Konrad, zapomniałam na trochę o Tobie, a Ty pewnie nie masz pojęcia o czym piszę! Więc jedziesz do Europy, żeby studiować u prof. Piotra Palecznego i Leslie Howarda. Za moich bardzo młodych czasów mówiło się na profesora Palecznego Piotrek Paleczny. Był październik 1970, właśnie rozpoczynałam pracę w Warszawie i właśnie szaleliśmy, wszyscy zapaleńcy, ze szczęścia, że Piotrek Paleczny, z Rybnika - mieszkałam z Iloną z Rybnika! – zdobył trzecie miejsce w Konkursie Chopinowskim! Za pięć lat objawił się nam jako zwycięzca konkursu Polak Krystian Zimerman. Mieszkałam, szczęściara, cały warszawski czas tuż na tyłach warszawskiego PWSM-u, tak się wtedy nazywało warszawskie konserwatorium, i pamiętam tego ostatniego z przesłuchań eliminacyjnych w konkursie młodych pianistów na PWSM-ie, wiesz, że mają piękną salę koncertową, całą w drzewie, jak wygrał w nim pierwszą nagrodę , zanim startował w Chopinowskim. A teraz mała informacja wyłącznie dla niektórych czytelników tej strony internetowej: Rafał Blechacz, laureat pierwszej nagrody w Konkursie Chopinowskim 2005, był przez ładne lata uczniem Jacka Polańskiego z Poznania. Piszę to bardzo przemyślnie, bo trochę splendoru spadnie na nasze nie-muzyczne ramiona, nas, którzy Go znamy czy pamiętamy! Jeśli dobrze pamiętam, prof. Paleczny grał w koncercie inaugurującym obchody 200-lecia urodzin Chopina, oglądałam to w TV tuż przed odlotem po ostatnim pobycie w Polsce. A nazwisko Leslie Howard często pada na mojej ulubionej Classical Music Radio Station FM 105.9!!! Wiadomo, Australijczyk, choć od lat w Anglii, możemy być z niego w Australii dumni. Wyczytałam o nim mi.in. to, że jest jedynym pianistą, który nagrał wszystkie, absolutnie wszystkie utwory fortepianowe Liszta, drobne 99 CDs, i już się cieszę na myśl, że Ty, co grałeś nam, będziesz również grał jemu i on to będzie profesjonalnie oceniał. A że podobno bardzo lubi promować obiecujących młodych pianistów, życzymy Ci z głębi serca, żebyś pozostał pod jego nauczycielskimi skrzydłami jednym z nich. Zapamiętałam uśmiech radości i dumy na twarzy Twojej Mamy w krótkiej z Nią rozmowie po niedzielnym recitalu. Jakże się będzie uśmiechała do Twoich europejskich osiągnięć! Panie Boże, który Ci dał takie zdolności i taką wytrwałość w solidnej pracy, w ogromie solidnej pracy – osiągnąć wiele Ci pomóż./lg/
Ps. Kończyłam to pisać już po północy, a więc już w emocjonalny, jak 11 listopada, Anzac Day. Zczytuję rano, przy dźwiękach pierwszego /fortepianowego, domyślne:koncertu/. Chopina na FM 105.9. Gra Daniel Barenboim. Już ja wiem jak sobie zrobić nastrój!!!/lg/
Komentarze
Jakże żałuję, że nie byłem na tym wielkim wydarzeniu w polskim kościele adwentystycznym w Dandenong - byłem poza Melbourne. Z wielką uwagą czytałem o koncercie. P. Konrada znam osobiście i życzę mu sukcesów w życiu muzycznym, osobistym i sławieniu Polski na świecie, a Lidii opisującej wydarzenie - dziękuję za tyle ciepła i odniesienia do naszych korzeni! Jesteśmy już więcej australijczykami, ale Polska jest nam bliska i dużo znacząca!
Bogusław Kot