Ręce miłości
Jutro hebrajska Pascha, a za parę dni Wielki Piątek. Żaden z tych wielkich dni nie jest dla mnie świętem religijnym, ale o tej porze roku myśli, jakby sprowokowane nimi, same jakoś biegną do krzyża.
Zdarza mi się, że kiedy oczami próbuję odtworzyć scenę ukrzyżowania i widzę ręce Chrystusa rozciągnięte na krzyżu Golgoty, przywołuję również pamięcią niewiarygodnie piękne słowa poezji Psalmu 103: ‘Jak daleko jest wschód od zachodu, tak oddalił od nas występki nasze’. Jezusowe ręce rozciągnięte na krzyżu Golgoty... Albo te inne jeszcze, równie piękne słowa, którymi Mojżesz po raz ostatni błogosławił plemiona Izraela: ‘Schronem pewnym jest Bóg wiekuisty, a tu na dole ramiona wieczne’.
Ręce, ramiona Jezusa.
Wyciągały się te ręce niezliczone razy ku oczom, nad którymi od niepamiętnych czasów panowała ciemność, żeby po raz pierwszy mogły ujrzeć niesłychanej piękności świat kolorów i kształtów i po raz pierwszy zobaczyć naprawdę rysy twarzy bliskiego człowieka. Ile, ile razy dotknęły te ręce uszu, dla których dźwięk był czymś zupełnie nieznanym, aby po raz pierwszy mogły, prawdziwie mogły usłyszeć śmiech człowieka? Świergot ptaków i ledwie słyszalny powiew letniej bryzy w gałęziach drzew? Jak to my śpiewamy w kościele o ‘świecie naszego Ojca’? ‘Gdy słucham uchem swym, to słyszę gór i dolin chór, przyroda śpiewa hymn’! A kto zliczy to mnóstwo niemych języków, które te ręce dotykiem miłości rozwiązały i którym pozwoliły ten pierwszy raz wykrzyczeć radość bez granic: ‘Jak wielkiś Ty!’
Było tak, że te ręce uniosły się w górę, żeby uciszyć szaleństwo wiatru i sztormowe fale na jeziorze galilejskim. I było tak, że z niewypowiedzianą czułością ujęły maleńko chleba i maleńko ryby i błogosławiły je, i ułamywały, ułamywały bez końca, aż najadły się tysiące. I było tak, że te ręce tuliły w ramionach dzieci. I ocierały, dosłownie ocierały łzy wdowy i sieroty. I było tak, że równie dosłownie podnosiły z cierpienia chorego człowieka. Ręce Jezusa dźwigające z gorączki matkę żony Piotra. Małą córeczkę Jairusa. A ta, szczególnie droga mojemu sercu, opowieść o chłopcu, zniewolonym przez złego ducha od dzieciństwa, tak właśnie, od dzieciństwa? O chłopcu, którego bezradny ojciec przyprowadził do uczniów Jezusa, równie bezradnych, i nad którym ulitował się On sam? Jak ja bardzo lubię tę opowieść i jak bardzo lubi ją każdy, kto w modlitwie ‘przyprowadza’ Jezusowi bliskiego człowieka z prośbą o uzdrowienie! ‘Jezus /.../ zgromił nieczystego ducha i rzekł mu: Duchu niemy i głuchy! Nakazuję ci: Wyjdź z niego i już nigdy do niego nie wracaj. I krzyknął, i szarpnął nim gwałtownie, po czym wyszedł; a chłopiec wyglądał jak martwy, tak iż wielu mówiło, że umarł. A Jezus ujął go za rękę i podniósł go, a on powstał’. Powstał! Powstał do zdrowego życia, podniesiony ręką Jezusa.
Lubię sobie pomyśleć, że te Jezusowe ręce uniosły się niejeden raz, żeby zatrzymać kondukt żałobny, a wtedy Jego władczy głos Boga nakazywał śmierci oddać tych, których, nieubłagana, zabrała. I lubię sobie pomyśleć, że te same ręce pomachały przyjaznym gestem Zacheuszowi, kiedy próbował się ukryć w gałęziach, nie tylko pomachały! Zaprosiły równie przyjaźnie, aby pośpiesznie zszedł z drzewa i ugościł Tego, kto pragnął mu dać nieporównanie więcej niż tylko zaspokoić jego ciekawość. I jeszcze lubię sobie pomyśleć, że te same ręce obmywały z palestyńskiego kurzu stopy uczniów...
Ręce, Jezusowe ręce. Królewskie ręce, dokładnie tak, ręce Króla Wszechświata. I ręce Sługi... Ręce pełne niewypowiedzianego miłosierdzia, kiedy świadczyły jedno po drugim dobro, i bezlitosne, bezlitosne do bólu, kiedy przepędzały złego. Ręce, których dotyk zamieniał się w tysiące cudów miłości i które z niepohamowaną siłą wywracały stoły wekslarzy handlujących w świątyni, i pochwyciły bicz, aby ich samych w świętym oburzeniu powypędzać z domu modlitwy, bo ośmielili się zrobić z niego jaskinię zbójców.
Ręce Stworzyciela, które podniosły kiedyś odrobinę prochu ziemi i własnymi palcami Artysty-Rzeźbiarza wymodelowały prawdziwe cudo, niepowtarzalne piękno ludzkiego ciała. ‘Cudownie mnie stworzyłeś’, mówi Psalmista, a my wiemy, że to niezaprzeczalna prawda.
I ręce Zbawiciela, rozciągnięte na krzyżu jakby nie pragnęły niczego więcej, jak tylko objąć swą rozpiętością wszystkich. Wszystkich bez wyjątku. ‘Oto na moich dłoniach wyrysowałem cię’. Ręce, dłonie posiniaczone, ociekające krwią, przybite bezdusznie do krzyża. A jednak silne, silne tak dalece, że nie braknie im mocy, aby pociągnąć w górę każdego, kto pragnie, aby jego skruszone serce biło tym samym rytmem co serce Zbawiciela. ‘A gdy ja będę wywyższony ponad ziemię, wszystkich do siebie pociągnę’. ‘ I daję im żywot wieczny, i nie giną na wieki, i nikt nie wydrze ich z ręki mojej. Ojciec mój, który mi ich dał, jest większy nad wszystkich i nikt nie może wydrzeć ich z ręki Ojca. Ja i Ojciec jedno jesteśmy’.
Piękne to do łez jakie silne są te ręce. Ośmielam się ufać, że te właśnie ręce odnalazły mnie samą, odnalazły moich bliskich, odnalazły całe mnóstwo nas, gdziekolwiek kiedyś byliśmy, i nie przestaną odnajdywać każdego, kto pragnie być odnaleziony. I że pochwyciły nas uściskiem umiłowania bez granic. I że trzymają nas z całych sił jak swój najcenniejszy, drogo, bardzo drogo nabyty skarb.
Nie daj tego, Panie Boże, abyśmy kiedy mieli przestać odczuwać dotyk miłości Twoich rąk. /lg/
Komentarze