W Kościele | Wydane 2012/10/28

Dzień Dziecka w Dandenong /Kids Day in Dandenong

Pisze LG
Uśmiech na twarzy dziecka to nagroda za wszystkie wysiłki ..

 Ja, starsza pani w wieku emerytalnym, dalam sie namowic na Kids Day i nie zaluje ani troche. Jesli czegos – to moze tego, ze mnie taka okazja minela juz 3 razy, bo mowia, ze tegoroczny Kids Day zorganizowany przez polski kościół adwentystów w Dandenongu w ostatnia niedziele 28 pazdziernika byl juz taka impreza czwarta z rzedu.
To, co mi przyjdzie do glowy o tym dniu napisac, nie moze byc zadna miara odebrane jako najwlasciwiej sprawiedliwa czy adekwatna  ocena calego przedsiewziecia, glownie dlatego, ze nie mam najmniejszego pojecia o tym, jakiego nakladu czasu, pieniedzy, pomyslowosci, zmyslu organizacyjnego i czego tam jeszcze potrzeba bylo, zeby cos takiego moglo w ogole zaistniec. Nie zaskocze jednak chyba nikogo, jesli bede podejrzewala, ze ogromu!
Oczywiscie przede wszystkim potrzebne mi byly dzieci. O to bylo wlasciwie najlatwiej – mam na przeciwko po sasiedzku tzw. trudna rodzine. Trud polega mi.in na tym, ze matka jest zupelnie niewidoczna, podobno narkomanka i dzieci wcale nie chce widziec, ojciec chyba podjal jakas prace, bo dwojka dzieci w tygodniu zajmuje sie babcia w Burwood, a u taty w Endeavour Hills pojawiaja sie one w weekend. Grecy. Oczywiscie ostatnia niedziela to nie byl moj pierwszy kontakt z tymi dziecmi ani ojcem, wiec kiedy w niedziele rano zobaczylam malego Nick’a /7-miolatek, ale maly/ jak zjezdzal na skateboardzie z mojego dosyc stromego podjazdu do garazu, oczywiscie nie w butach, ale w skarpetkach – pomyslalam: droga otwarta. Zapukalam do drzwi, wyciagnelam tate o 11-ej z lozka i poprosilam, zeby mi pozwolil zabrac dzieci na impreze. Nie ma sprawy. Nick nie byl zafascynowany perspektywa pojscia do kosciola, ale Connie, lat 11, wytlumaczyla mu, ze TO bedzie przed kosciolem. Ojcu powiedzialam, ze dobrze mu zrobi jak sie na dobre wynurzy z lozka i podjedzie na 100 James Street zobaczyc jak sie jego dzieci bawia.
Nie mialam zadnego wyobrazenia czy trzeba ze soba cos przyniesc, na wszelki wypadek zabralismy troche slodyczy. Pierwsza mila niespodzianka  -  jest  gdzie zaparkowac!!! Pomyslane z glowa, ktokolwiek dotarl do tego wolnego placu na rogu. Nick idzie ze mna grzecznie za reke, bo przechodzimy przez jezdnie, witaja nas Andrzej i Majka Grochoccy w kapeluszach i oklejaja  numerkami, widze duzo znajomych i widze jeszcze wiecej tych, ktorych nigdy przedtem nie widzialam. Duzo, duzo, duzo. Dzieci. Male, mniejsze i jeszcze mniejsze. Biale, brazowe i dosyc czarnawe. Mamy, ojcowie, babcie, ciocie i kto tylko. Gwarno i wesolo. Widze cala mase znajomych twarzy, mlodych, starszych i jeszcze starszych, wszyscy w ruchu i ozywieni, tak, rowniez zajeci! Latwo mi wychwycic czerwone koszulki ‘organizatorow’, rowniez ‘First Aid’, duzo twarzy  dobrze namalowanych, juz to pszczolka, juz to wiosna, juz to nie wiem nawet kto. Kolorowo i wesolo.
‘Moje’ dzieci szeroko usmiechniete, ale oniesmielone. Proponuje przejazdzke na kucyku – chodza takie sliczne trzy z malymi jezdzcami na grzbiecie i wyglada to przeuroczo. Nie, za duzo szczescia. Zaczynamy od karuzeli, czekamy w kolejce, cierpliwie, bo sa tylko cztery miejsca, a chetnych niemalo. Dzieci wreszcie rozesmiane wiruja, ja sie ciesze z dobrego poczatku.
Jak bylo dalej? Do przewidzenia. Nick sie zapalil do zapasow i pare razy stawal w kolejce. Bywalo, ze przegrywal i bywalo, ze wygrywal, ja biegam i szukam Michala, zeby zrobil zdjecia, bo oczywiscie swojego aparatu nie wzielam. ‘W zamian’ za przysluge dostaje Natalke pod opieke, wiec ruszamy gdzie malenstwo prowadzi. Ladujemy przy stole, bo Natalka bardzo chce walkowac ciasto z kolorowej plasteliny, a wokol  sporo takich malenkich istotek, ktore kucharza, maluja, ukladaja. Na zapleczach znowu mamy, ciocie i babcie, wszystkie rozesmiane i szczesliwe kiedy patrza na swoje pociechy. Ladne to. Tuz po sasiedzku prawdziwy salon kosmetyczny, a kolorowy, ze nie do wiary. Tu pracuja niezmordownie malarki dzieciecych i nie tylko twarzy. Mam ochote dac sobie pomalowac i swoja twarz, chocby lekko, zeby nie zabierac duzo czasu, bo maluchow cala masa i rzeczywiscie to zrobie, ale daje im pierwszenstwo. Czuje sie nawet nieco w roli gospodarza imprezy – sadzam maluchy na krzesle, zapinam im biale fartuchy ochronne i przygotowuje do zabiegu! Jeden z nich, przesmieszny, juz troche rozmalowany, z cieniutkim kosmykiem splecionym w warkoczyk glosno domaga sie koloru PINK!!! Dziewczeta i chlopcy przegladaja wzory, wybieraja jak chca miec  pomalowane twarze  i zyczenie staje sie rzeczywistoscia, dziewczyny-malarki sa zdumiewajace. Natalka pod opieka kochanej Stasi, zanim tata ja porwie na kucyka, bo ja nagle musze ruszyc w inne miejsce. ‘Moje’ dzieci juz na poczatku kolejki pod ‘Pinnacle of Terror’, nawet nie wiem, kiedy sie tam tak blisko znalazly. Stoje razem z innymi znajomymi i nieznajomymi mamami i babciami i wszyscy glosnymi okrzykami z dolu dodajemy otuchy malcom i dziewczetom, ktore wspinaja sie po drabince, a potem ze szczytu – a co, ze szczytu -  zjezdaja po linie, a my nadal bijemy dumnie brawo, ze takie te dzieci mamy odwazne.
Nie moge uwierzyc wlasnym oczom, ale tata ‘moich’ dzieci rzeczywiscie wygrzebal sie z lozka i podjechal zobaczyc jak sie bawia jego dzieci. Spoznil sie o moment, zeby zobaczyc jak ze szczytu zjezdza po linie Nick, ale nie do wiary, wszedl wlasnie w momence, kiedy tego wyczynu dokonywala Connie i zdazyl razem z nami bic jej brawo. Ja oczywiscie nie moge mu podarowac, ze przegapil dzielnego Nick’a, wiec dla rownowagi – zachecona przykladem Michala, jak bral sie w zapasy z Filipkiem, prawie ze nakazuje mu odbyc walke zapasnicza z wlasnym synem i kurtuazyjnie dac sie pokonac. Posluchal i przegral!
Idziemy cos przekasic i dostajemy prawdziwego hotdoga. Znowu – dziewczyny, ktore dobrze znam, usmiechniete, serwuja go jak sobie zyczysz – z cebulka, bez cebulki. Panowie za nimi przysmazaja  kielbaski, a pachnie tu ladnie i smacznie. Chyba nie udalo mi sie dac cos do zjedzenia Nick’owi – ten tylko szalal – aktualnie skakal do obledu w obiekcie pod tytulem ‘Sport Arena’ i chcial pic. Milo mi bylo dostrzec, ze jak na ‘trudne’ /autentycznie trudne/ dziecko, byl grzeczny /tata wrocil do domu/ - nie pchal sie sam do picia, ale prosil mnie, zebym razem z nim poszla. Ladne.
Czas lecial szybko – ja dalam sobie pomalowac twarz na ‘Malego Clowna’ i zachecilam Connie do bialego gwiezdnego akcentu na jej policzku. O moim ‘Malym Clownie’ uslyszalam ciepla opinie, ze jest rzeczywiscie maly, a z czerwona okragla plama na nosie mysle, ze bylo mi nawet do twarzy, znajomym, do ktorych pojechalam wieczorem, tez sie podobalam.
Nick nadal szalal do obledu  gdzie tylko mogl sie wyskakac, a Connie zapragnela podejsc do ‘Pinnacle of Terror’ z drugiej, tej trudniejszej strony. Znam ten rodzaj ambitnej wspinaczki z filmu. ‘Scianka!!!’ Nie poradzila, biedna, dojsc do szczytu, choc byla juz bardzo blisko. Nie pomogly zaklecia operatora, ze potrafi, ani moje okrzyki z dolu ‘wyciagnij prawa reke do gory  i dotknij zaczepu, poradzisz, poradzisz!’ Powisiala dosyc dlugo pod szczytem, ale juz ze lzami strachu i drzenia. Sprowadzono ja bez problemu na dol i lzy strachu szybko zamienily sie w usmiech, kiedy przemily operator cieplo jej nie przestawal mowic, ze byla bardzo dzielna i nigdy jeszcze nie widzial, zeby ktos TAK DLUGO wisial pod  szczytem jak wlasnie ona!
A czas nadal pcha sie do przodu i ze wzruszeniem dostrzegam, jak do mlodszych wiekiem dolaczaja rowniez starsi – skladaja pudla, zbieraja to, co  porozrzucane, oj tak,  niemalo tego kolorowego balaganu do posprzatania. I tu na placu, i wewnatrz hallu, i przy kuchni, gdzie znikaja ostatnie jogurty dla dzieci. Ze znikaja i ze ostatnie wiem, bo wlasnie ostatnim  ‘poczestowalam’ pana operatora areny do zapasow. Poprosil o niego, a dwa poprzednie oddal maluchom. Zbiorowa, uczciwa zmowa, zeby najmlodsi zapamietali to najlepsze.
Opuszczamy parking, na ktorym szalaly zabawy, obdarowani czerwonymi torebkami ze slodka i nie tylko zawartoscia. Dostaje jedna inna dla taty Nick’a i Connie, do poczytania i obejrzenia ladnych rzeczy. Rowniez jedna extra dla innego malego sasiada, Afganczyka. Nick znowu idzie grzecznie ze mna za reke, bo przechodzimy przez jezdnie. Chyba caly mokry. I tylko mu zal, ze nie zdazyl sie wspinac po sciance, a ‘oni to robia tylko raz w roku!’
Wspaniale, ze robia.  Wspaniale, ze robia  raz w roku. Przeciez tych lat jeszcze troche malcom pozostalo. Tak trzymac!!! Z podziwem – lidia gmurkowska.

Poniżej zamieszczamy tylko małą próbkę zdjęć z tego radosnego dnia. Od 3.11 w dziale ZDJĘCIA/WSZYSTKIE znajdzie się album zatytułowany Dzień Dziecka 2012, do którego będziemy regularnie dokładać zdjęcia -  w sumie około 150.    zj

Img_1093_w_largeImg_1404_w_largeImg_1903_w_large

Komentarze