Wersja dźwiękowa:
Audio player will not be visible in the editor.
Do not centre or colour this content, as it will be done automatically.
Z okazji doczekania tak pięknego jubileuszu, zbór w Dandenong życzy Solenizantce opieki Bożej na następne lata w zdrowiu i radości.
Życie Siostry Kazimiery nie było usłane różami – może dlatego dla każdego ma uśmiech na twarzy i miłe słowo – zaliczyła jako młoda 16 letnia dziewczyna Sybir, ale i tam była wierna Bogu.
Oto co opowiadała o rodzinie i o sobie w roku 2005, w pierwszym odcinku z „Pożółkłych kart przeszłości” – Wiadomości Polonii Adwentystycznej, 1-2/2005.
MANIEWICZE - ludzie opowiadają... Ludzie starsi chętnie opowiadają sobie historie zapamiętane w dniach młodości, przekazane przez innych - historie swoich przeżyć. Trudno jest je spisać - pamięć zawodzi, mylą się nazwiska i daty, a nie ma jak sprawdzić, nie ma o to kogo zapytać. Nie będzie to saga rodziny Michalskich (choć w pewnym zakresie, na pewno tak!). Ale na tle tej rodziny ukażę ciężki los ludzki, los Polaków adwentystów, którzy dzielili losy ciężkiej wojny z całym narodem, ich doświadczenia, przeżycia, radości i smutki, ale wszystko to było opromienione radosną nowiną, wiarą w rychłe przyjście naszego Zbawiciela.
Opowiadają siostry - Stefania i Kazimiera:
Ojciec nasz Andrzej poznał Prawdę tuż przed I Wojną Światową w Lublinie przez jednego wierzącego baptystę, który dał adres do niemieckiej rodziny adwentystów. Odczyty prowadziła wtedy kolporterka Ewa Budewicz, która pochodziła z Rygi na Łotwie, ale była narodowości polskiej - uczyła języka angielskiego. Ojciec zaczął uczęszczać w każdą sobotę na nabożeństwa i mnie ze sobą zabierał- mówi Stefa. Wybuchła I Wojna Światowa i ojciec został powołany do wojska. Po wojnie odnalazł swoją rodzinę w Nowogradzie Wołyńskim.
Ojciec wykazywał cały czas zainteresowanie adwentyzmem, mama początkowo była przeciwna, ale później przekonała się i po odbyciu cyklu lekcji bilijnych - razem przyjęli chrzest. Chrztu udzielił kazn. Roenfeld - był to rok 1920.
W roku 1922 ojciec w poszukiwaniu pracy zabrał rodzinę do Lublina. Tam pozyskał do Prawdy swoją ciotkę Józefę Ziółek. Ciężko tam było. Mieszkanie było bardzo drogie i wilgotne, a z pracą też było różnie. Ojciec dowiedział się, że jest praca na Kresach i tak wyjechaliśmy do Karasina, 18 km. od Maniewicz. Ojciec znalazł tam pracę w tartaku, początkowo było dobrze. Za jakiś czas właściciel tartaku zbankrutował. Przenieśliśmy się do Maniewicz. Ja pracowałam jako kolporterka - dzięki tej pracy znaleźli się zainteresowani w Kowlu, gdzie później powstał zbór. A w Maniewiczach ewangelizował mój ojciec.
Wśród sosnowych lasów zbudował w osadzie Maniewicze swój dom, tutaj rodzą się: Leokadia, Kazimiera, Alina, Jerzy i Tadeusz. Wszyscy głosili - nawet dzieci. Pozyskano dużo ludzi. Stefania chodziła na naukę szycia do S. Sawczuk. Ojciec przez córkę podawał wciąż literaturę. W tym czasie Sawczukową odwiedzali Pięćdziesiątnicy.
S. Sawczukowa długi czas nie wykazywała zainteresowania Prawdą, ale zachorowało jej dziecko i zmarło. W dwa tygodnie później zmarło jej drugie dziecko. Zaczęła rozmyślać nad tym wydarzeniem i w nocy śniło jej się, że jakiś głos przemawiał: "idź do Michalskiego, jest to rodzina Boża i oni ci powiedzą co masz robić". To jest to, prawdziwa droga, a nie u Pięćdziesiątników. W niedługim czasie przyjęła chrzest.
Oprócz Sawczuków pozyskano rodziny Przychodzkich, Moritz, Schultz, Kaniewska, Kurczuk, Waremczuk i innych. Przed II Wojną Światową zbór liczył 38 osób - nie licząc przyjaciół i dzieci. Z kaznodziejów dojeżdżali do nas: Krygier. Zieliński, Piątek, Niewiadomski i Kruk.
Początkowo nabożeństwa odbywały się w domu br. Michalskich, potem siostra Sawczuk wynajęła duży pokój. Mieszkali też u niej kazn. Makarczuk a później Mokijewicz. Kiedy życioe zaczęło układać się pomyślnie, wybuchła II Wojna Światowa.
8 września 1939 r. umiera mama - Janina. Ojciec zostaje z czwórką dzieci i ciotką Ziółek. W zborze Maniewicze istniał chór śpiewający po polsku, ukraińsku i niemiecku. Na zjazdy konferencyjne chodziliśmy 50 km. na piechotę - do Pożarek. Wychodziliśmy w czwartek po południu, w połowie drogi gdzieś przenocowaliśmy i drugiego dnia szliśmy dalej. Stefania wciąż kolportowała, jeździła do Dubna, gdzie zatrzymywała się u kaznodziejów Piątka lub Niewiadomskiego.
W 1940 roku, z części Polski zajętej przez Rosjan, zimową porą bracia J. Lipski i Duzdal przeprowadzili przez zieloną granicę na zachód, 3 siostry Michalskie: Zosię, Helenkę i Lodzię - do Brześcia. Resztę rodziny Rosjanie wywieźli na Syberię. Wieźli ich przez cały miesiąc w towarowych wagonach - w syberyjską tajgę Teguldet - Apkaszewo, gdzie spędzili 2 lata.
Panowały tam mrozy 39 st. C poniżej zera. Stefa pracowała jako pomocnica murarzy. Ciężko było, wreszcie się rozchorowała, ale dzięki Bogu przeżyła. Jednego dnia powiedziano im, że na własny koszt mogą wyjechać w cieplejsze strony. Sprzedali wszystko co mieli żeby opłacić podróż do Ałma-Aty koło Taszkientu. Na drugi dzień po przybyciu na miejsce, powiedziano im, że tutaj jest pas pograniczny i nie mogą tam być. Wzięli ich i wywieźli do Pietropawłowskiego powiatu i dali pracę w kołchozie. Stefa pracowała długi czas i kiedy przyszła jesień – nie otrzymała swej zapłaty. Powiedziano, że zborze trzeba wysłać na front.
W sumie na Syberii byli 6 lat o głodzie, w trudzie i mrozie, ale we wszystkim jak usłyszałem - "doświadczyliśmy,że Bóg był z nami, leczył z chorób i wybawiał od złego".
S. Kazia opowiedziała historię ze swego dzieciństwa. Pewnego dnia zabrali ją do pracy w kołchozie odległym od domu 8 kilometrów. Miała wtedy 16 lat! Przepracowała cały tydzień, nadszedł piątek - nie chciała zostać sama na sobotę. Nie mówiąc nikomu pod wieczór wybrała się w mroźną noc w podróż do domu. Szła przez gęste lasy śnieżną nocą przy księżycu - dookoła wyły wilki. Bała się, ale chęć połączenia się z rodziną i spędzenia dnia sobotniego razem - stłumiła strach. Nadszedł jednak moment, że nie wiedziała co zrobić. Zobaczyła na drodze czarny cień - pierwsza myśl, to wilk. Uciekać nie ma gdzie, zapada decyzja - iść, iść do przodu, iść do domu!
Kiedy przyszła do czarnego cienia zobaczyła, że to był pień, a nie wilk. Do domu doszła o północy - radość była wielka.
Rodzina Michalskich przeżyła na Syberii do 1946 roku. Po wojnie w ramach repatriacji wrócili do Polski i osiedlili się w okolicach Elbląga, gdzie Michalski, Stadnik i Pinkowski założyli zbór w Elblągu w latach 1947/48. Andrzej Michalski umiera w 1972 r. w Elblągu. Odszedł jako kolporter i misjonarz, który poświęcił całe swoje życie w służbie dla swego Pana i Zbawiciela. Dzieci w latach 60-ych wyemigrowały do Australii, gdzie włączyły się w nurt życia polskich zborów (Oakleigh, Dandenong, Wantirna) piastując różne funkcje zborowe.
TADEUSZ - już w Polsce od roku 1957 rozpoczął pracę w Dziele jako pracownik biblijny, a od 1965 w charakterze próbnego kaznodziei. Terenem Jego pracy były miasta Wybrzeża - Elbląg, Gdańsk, Gdynia, później Poznań, Warszawa, Lublin i Białystok. W 1970 roku wyjechał z żoną i córką do Stanów Zjednoczonych, gdzie również pracował ewangelizacyjnie (ochotniczo) w zborze polskim ADS w Detroit oraz wśród ugrupowań polsko - baptystycznych. Do Australii przybył w 1971 r. - cały czas jest członkiem zboru w Oakleigh, gdzie piastował funkcje starszego zboru, w diakonacie, Szkole Sobotniej, oddziale ewangelizacyjnym, a także zorganizował 45 osobową orkiestrę zborową i prowadził chór.
Razem z rodzeństwem przyjechał do Australii - JERZY i po 2 latach wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, gdzie ułożył sobie życie jako prosperujący biznesmen w Detroit. Czytałem, że w 1989/90 r. uczestniczył w ewangelizacji w Poznaniu, następnie 1992 r. w Szczecinie. Na wiosnę 1993 r. uczestniczył w ewangelizacji młodzieżowej w Moskwie. W tym samym roku sponsorował i uczestniczył w ewangelizacji Larry Lichtenwoltera i Dra Swansona z Loma Lindy wraz z Leonem Maschakiem (Maszczakiem) - pracowali w mieście Winnica na Ukrainie. Uczestniczyło ok. 2500 osób, powstał tam nowy trzeci zbór - 145 osób. Potem Odessa - 150 osób - dzisiaj te zbory są bardzo duże.
Podczas tej pracy Jerzy zapragnął udać się do MANIEWICZ, miejsca z którym związana jest Jego historia życia. Napisał mi: "Trudno jest opisać ten moment spotkania miejsca swego urodzenia... Zobaczyłem starą chatkę. Zbliżyłem się po prawie 50 latach do miejsca, gdzie przyszedłem na świat; do tych ludzi, których tam zostawiłem, a niektórzy mnie pamiętali, pamiętali ojca i całą rodzinę "subotnikow".
Dalej Jerzy napisał: "Tu zrodziła się myśl, żeby pomóc tym ludziom poznać prawdziwego Boga. Poczułem obowiązek w stosunku do tych ludzi - takich samych jak ja, sprzed 50 laty i przyrzekłem memu Panu, że jeżeli mi dopomoże - będę chciał i tutaj wzbudzić wiarę tych ludzi i dołożę starań, aby znów powstał tu zbór. Długo nie trzeba było czekać. Rozpocząłem małą ewangelizację i po krótkim czasie ochrzciliśmy 8 dusz, a potem 4, później 9 i tak dalej, i tak dalej. Nawet obecnie, gdy piszę tę historię, moi bracia na moją prośbę prowadzą kampanię ewangelizacyjną w MANIEWICZACH.
W 2002 roku Jerzy zakupił plac w centrum miasta Maniewicze, gdzie stanie kościół na 120 miejsc, plus mieszkanie dla pastora. Jerzy pisze dalej: "Nie jest to takie łatwe, bo pochłania dużo pieniędzy i osobistej pracy - ale czego się nie robi dla dobra innych? Do grobu nic nie zabierzemy... Ja osobiście cieszę się, że mogę jeszcze być pożyteczny, na tyle na ile mi Pan da zdrowia i Jego błogosławieństw... W tym roku myślę wykończyć Dom Modlitwy i zanim nastąpi jego poświęcenie, jeżeli mi Pan pozwoli, to przeprowadzę jeszcze jedną większą ewangelizację, ażeby wszystkich razem, starych i nowych członków wprowadzić do tego nowego domu; to jest moje ostatnie życzenie, a Pan niech błogosławi tę sprawę według woli Jego".
Zdjęcie* członków zboru (parafii) w Maniewiczach, 1938 rok
REFLEKSJA
Ciężką, trudną i długą drogę przebyła rodzina Michalskich w ciągu tych kilkudziesięciu lat, ale ile radości było w służbie dla Pana. Jerzy w swym liście napisał: "Na krótko przed śmiercią mego ojca, miałem możność zweryfikować całą historię jego życia i poświęcenia w sprawie dla Pana, a szczególnie mogłem zauważyć to wewnętrzne zadowolenie jego, gdy opowiadał mi o swojej pracy w Maniewiczach... Wiele lat upłynęło, gdy w moim sercu zrodziła się ta sama nostalgia do miasta w którym się urodziłem, jak i do ludzi, którzy tam mieszkają"....
Dziś mamy luksusowe warunki życia, domy, samochody, obfitość wszystkiego, wolność religijną i osobistą. Czy tak samo cenimy sobie te dary Boże jak nasi współbracia, którzy przeżyli okrucieństwa wojny, zsyłki na Sybir - walki o życie? Czy cenimy sobie dzień sobotni, tak jak ta 16 letnia dziewczynka wędrująca przez lasy, w strachu przed wilkami, ale chcąca spędzić ten dzień z rodziną - modląc się w ukryciu? Tak mało znamy jedni drugich - a jak wiele możemy się nauczyć!
opr. Bogusław Kot
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
*Opis zdjęcia: Rząd górny od lewej: Lodzia Michalska, Zofia Szultz, Lidia Moritz, Zofia Michalska, (?), Moritz, J. Borody (w wojsku polskim), Andrzej Michalski, (?), Maria Przychodzka, ? Mokijewicz, Janina Sawczuk, Marta Moritz, (?). Rząd drugi: (?) Moritz, Józefa Ziółek, Maria Kurczyk, Maria Kaniewska, (?) King, Janina Michalska, (?) Szultz, Maria Sawczuk. Rząd trzeci klęczą: Alina Michalska, Helena Weremczuk, Maria Sawczuk, Z. Moritz, Kazimiera Michalska, Ola Moritz, Janusz Sawczuk, Oswald Moritz. Siedzą: Tadeusz Przychodzki, Józef Przychodzki, (?), (?), Alina Hamulczyk, Jerzy Michalski, Władysław Hamulczyk, Tadeusz Michalski, Daniel Sawczuk, Helena Przychodzka.
Komentarze
Natknęłam się na zdjęcie "Z pożółkłych kart historii",gdzie jest tam nazwisko Hamulczyk Alina i Władysław . Bardzo chciałabym wiedzieć , czy coś Pani wiadomo o ich losach. Moi dziadkowieWacław i babcia Maria z domu Jarosz, pochodzili z Łucka na Wołyniu .Urodzili się tam : mój ojciec Czesłąw, Ciocia Halina , Adela , Maria , wujek Piotr , Jan ,Edward. Wiem , że też z tamtąd pochodziło rodzeństwo mojej babci Marii Hamulczy z domu Jarosz .Miała ona siostrę Karolę / po mężu Sawicz/ , brata stryjecznego Józefa. Oboje po wojnie zamieszkali ostatecznie w Lublinie . W tej chwili już nie żyją , zresztą całe rodzeństwo mojego ojca już nie żyje . Wiem od babci , że w 43r.uciekali przed bandami UPA w stronę teraźniejszych granic Polski . Tam dostali się w ręce Niemców i do końca wojny byli na robotach u bauerów niemieckich. Po wojnie osiedli przeważnie na Warmii-Mazurach . Jak dzieci dorosły , to się rozjechali po całej Polsce . W opowiadaniach babci często też przewijała się nazwa Miejscowości Janowa Dolina .Będę wdzięczna za jakiekolwiek informacje . dziękuję .