Lądujemy w AUKI, godz. 10.15
Spoglądając z górnego schodka samolotu widzę na ziemi pasmo oczyszczone z trawy, na którym nasz samolot wylądował; po drugiej stronie samotny budynek i furgonetka. Szybko dotarło do świadomości, że to nasza taksówka; gęsty tropikalny las deszczowy, pełen soczystych krzewów, drzew i wiszących lian – obrazek jak z książki.
Zostawiając lotnisko wjeżdżamy w gęstwinę dżungli, gdzie gałęzie drzew tworzą „dach” blokujący światło - co sprawia ulgę w odczuwaniu gorąca upalnego dnia, a zapach wilgotnego poszycia daje świeżość.
Niedługo po prawej stronie ukazuje się wioska, stoją tu jak na szczudłach chatki z gałęzi, ustawione w kole; tam gdzie przedostają się promienie światła, widać gęstą roślinność
Opuszczamy dżunglę i jadąc z góry zbliżamy się do miasta, zaskakuje wielość kościołów różnych denominacji; naraz dostrzegamy białą dziewczynę, a po zbliżeniu się – poznajemy, że to Stefani obok niej Tim – bawią się z dziećmi, tak więc szybko zrozumieliśmy, że to musi być misja ADS, gdzie nasi odważni „żeglarze” wraz z pastorem Samuelem Pandą wyczekiwali na nas.
Wysiedliśmy z taksówki, która wróciła na lotnisko po resztę naszej grupy – wcześniej nikt nie został powiadomiony o naszym opóźnionym przylocie.
Zajadając mango i najsłodsze w życiu ananasy, przyglądamy się Zygmuntowi, który oblężony przez dzieci śpiewa i gra na gitarze – on jest w swoim żywiole.
Nieco dalej Marek i Damian zabawiają inną grupę dzieci, które zachwycają się ich troskliwością.
Śpiew i zabawa łamie wszelkie bariery i skrępowanie.
Po drugiej stronie głównej drogi stoi budynek misji katolickiej, chyba zamknięty, a na schodach siedzą dwoje dzieci i nam się przyglądają. Nieopodal jeszcze inna misja jakiejś denominacji i więcej obserwujących nas dzieci.
O! - wreszcie jest pozostała część naszej grupy, Możemy odbyć końcowy etap podróży, straszną 5 godzinną drogę do kliniki w Kwailabeisi.
Po załadowaniu prowiantem i bagażami 3 ciężarówek, postanowiono wyruszyć z pierwszymi ochotnikami.
Rodney, Zbyszek, Grażynka , Ania i ja (Małgosia) mieliśmy jechać dwoma ostatnimi ciężarówkami. Przy ładowaniu czwartej – było oczywiste, że będzie potrzebna piąta ciężarówka.
Pr Panda oferował pomoc w załatwieniu jeszcze jednej ciężarówki; trudno będzie znaleźć chętnego kierowcę, który udając się w tak daleką podróż o tak późnej porze dnia, będzie chciał wracać nocą. Podróżowanie ciemną nocą w dżungli, jest bardzo niebezpieczne.
Pół godziny później ładujemy piątą ciężarówkę. Rodney i dodatkowy kierowca usiedli z tyłu na bagażach, a ja z Anią usiadłyśmy komfortowo z przodu. Tak nam się tylko wydawało... Grażyna i Zbyszek jadą w następnej ciężarówce.
Droga do KWAILABESI
Podróż przez niezliczone mosty i urocze wioski, niektóre z nich liczą tylko dwie chatki inne dużo więcej – nawet 12. Wszystkie na szczudłach, dachy kryte gałęziami; niektóre chatki stoją wzdłuż drogi, inne głęboko w dżungli.
Zwyczajem jest zakładanie wiosek przez ludność należącą do tej samej denominacji np. Metodyści, Katolicy, Świadkowie Jehowy i ADS.
W czasie 5 godzinnej podróży tamtejsi mieszkańcy pozdrawiali nas. Dzieci idące ze szkoły i te bawiące się, z ciekawości wybiegały na drogę i witały nas uśmiechem.
Droga wiła się wzdłuż cudownego, malowniczego wybrzeża przez niezliczoną ilość mostów na rzekach..
Nie udało się oka zmróżyć jadąc wyboistą drogą z dziurami wymytymi przez deszcze. W Auki kupiliśmy jajka, a żeby je dowieźć w całości na miejsce – była to nie lada sztuka.
Cieszyliśmy się powiewem wiatru wpadającym przez okno, ale kiedy samochód stanął – oblewał nas natychmiast gorąc duchoty.
W połowie podróży napotkaliśmy drzewo leżące w poprzek drogi. Widocznie tubylcy źle obliczyli, źle przycięli i zwaliło się tam, gdzie nie powinno – a musiało się to stać w tym czasie kiedy pierwsze 3 ciężarówki przejechały. Rodney zeskoczył z ciężarówki pierwszy do pomocy przy usunięciu przeszkody. Pr Panda przyniósł nam za chwilę coś do przegryzienia Gnale nuts zawinięte w liście bananowca; miały wygląd dużych migdałów z brązową skórką. Przy ścisnięciu orzecha, wychodzi biały środek, który rozpada się na 6 części – miąższ przypomina nasionka sosny. On powiedział, że to jest coś na zabicie czasu – bardzo nam to smakowało.
Droga na wybrzeżu wiła się dalej, czasem była zalana ze względu na przypływ Oceanu – udało się nam przez to wszystko przebrnąć aż stanęliśmy nad rzeką, gdzie woda była za głęboka. Żeby przejechać przez most – trzeba było zapłacić; most był bardzo wąski zbudowany z drzew palmowych. By dostać się na drugą stronę pr Samuel musiał spolegać na dyrektywach człowieka, który wziął opłatę. Ku naszemu zdziwieniu pastor nie chciał jechać tam, gdzie on wskazywał i poprosił o pomoc inną osobę. Wytłumaczył nam, że ten pierwszy był „wstawiony” i on mu nie dowierzał (później dowiedzieliśmy się, że żuł orzech, który działał jak narkotyk). Pr Samuel Panda opowiedział nam jak narkotyki niszczą całe rodziny. Wielu mężczyzn po prostu pali (zielsko) nie troszcząc się o swe rodziny.
Nieco później zatrzymaliśmy się przy straganie i na rekomendację pastora kupiliśmy na kolację wędzonego tuńczyka.
Wkrótce samochód zaczął się wspinać wyżej i wyżej, wiedzielismy że zbliżamy się do kliniki. Dwie ciężarówki minęły nas, wracały już do Auki.
Dotarliśmy na miejsce o godz. 18.00 przywitano nas pierwszym poleceniem aby szybko rozpakować ciężarówki, bo zaraz będzie ciemno. Po drugie – bagaże wnieść na górę i rozłożyć posłanie. Po trzecie – wszystek prowiant ustawić tak, by Rodney mógł zrobić remanent.
W pewnej chwili gdy podniosłam oczy w górę zobaczyłam materace z nogami, szły gęsiego w szeregu tak jak to czynią mrówki niosąc duże bagaże na plecach. Z wdzięcznością przyjęliśmy te prawdziwe materace pożyczone przez klinikę.
Przypomnieliśmy Rodneyowi o najważniejszej rzeczy, aby założyć zieloną płachtę dookoła 3 boków toalety, która została złożona i postawiona na płycie betonowej, a dach stanowiły gałęzie – pasowała do terenu. Czwarty bok był otwarty i można było spoglądać na gęstą roślinność, na wszystko co pełza i „zapragnie to miejsce odwiedzić” (np. różne żaby, które wychodzą z dżungli nocą). Zygmunt zmodernizował toaletę i zbudował 2 schodki, byśmy się nie ślizgali po mokrej trawie. Później był już luksus – mogliśmy korzystać z toalety klinicznej.
Po długiej podróży odczuwaliśmy głód, nie jedliśmy nic od śniadania. Nastąpiły poszukiwania jednorazowych kubków z zupą i makaronem. Na BBQ woda wrzała...kolację spożywaliśmy jedną ręką - trzymając w drugiej latarkę.
Odbyło się krótkie spotkanie i postanowiono zostawić planowanie na rano. Wszyscy zgodnie postanowili wstać o 6 rano, śniadanie o godz. 7.30 po czym poranne nabożeństwo.
Czwartek, 16 października 2008 r.
KWAILABESI - RAJ
Stoję przy oknie w sypialni, z którego widać lazurowy Ocean.
Skończył się sezon suchy, nadszedł okres wilgotny... poranki są bardzo orzeźwiające.
Wczoraj wieczorem zajęci wieloma czynnościami, nikt z nas nie zauważył otaczającego nas piękna przyrody. Miejsce to jest tak piękne, jakie można oglądać w broszurach turystycznych.
Wyrwał mnie z zadumy szum i sprowadził na ziemię do obowiązków codzienności.
Zadanie numer 1 (które nie miało końca) – to gotowanie wody i schłodzenie jej aby butelki były zawsze pełne z wodą nadającą się do picia.
Podczas rozmów przy śniadaniu doszliśmy do wniosku, że mężczyźni mają rację co do priorytetów. Postanowiono, że Alan i Tim rozpoczną konstrukcję kuchni, podczas gdy Tom, Emil, Marek i Zbyszek rozpoczną pracę nad kwaterą dla pielęgniarek; Darren miał położyć winilową wykładzinę w klinice; Zygmunt miał się zająć kwaterą dla nauczycieli; a Damian i Piotr pomóc w ciesielce (okna i drzwi).
Poznaliśmy Dixona, męża pielęgniarki, którzy zamieszkali w pierwszym skonstruowanym przez nas domku kliniki. Nauczyliśmy się spolegać na Dixonie i jego lokalnej wiedzy. Był on wielką pomocą dla nas wszystkich, a przy tym – miły chłopak. To on opiekuje się małą grupką, która zbiera się każdej soboty w kościele kliniki.
„Jaki jest sens naszego pobytu na Fly & build?”. To pytanie postawił Marek w czasie porannego nabożeństwa. Jednogłośnie stwierdziliśmy – to jest okazanie miłości i chęć pomocy bliźnim, dzielenie się Bożą miłością i...
Dziewczyny zaraz po śniadaniu urządziły kuchnię, spiżarkę, magazyn, jadalnię, miejsce do gotowania, zlew który był ciągle udoskonalany i z dnia na dzień lepiej wykorzystywany przy szykowaniu posiłków.
Wyznaczyliśmy kącik dla apteczki – pierwszej pomocy i kremu Rid/Sunscreen, który był tak ważny w ochronie przed spaleniem skóry.
Z zadowoleniem spoglądałyśmy na to co przygotowałyśmy na lunch, męskiej załodze też spodobał się zastawiony stół.
Po spożytym posiłku chłopcy musieli wracać do swoich prac – a z nieba lał się żar, współczułyśmy im; nam było nieco lżej mając nad sobą piętro i cień.
Po uprzątnięciu, trzeba było zaplanować menu, rozpakować towar – a zlew miał już odpływ i woda nie chlapała nam po nogach. Generator też już działał – duża pomoc.
Przed kolacją, gdy wszystko w kuchni było niemalże zorganizowane, cała grupa orzekła, że trudno będzie to zostawić – „Tutaj jest jak w domu”.
KWAILABESI – każde przeżycie, to nowe opowiadanie...
Spokój – zbliżał się zachód, dźwięki dzwonów z za gór ogłaszały rozpoczęcie dnia sobotniego. Rozbrzmiewał majestatyczny i wzniosły dźwięk. Niosąc Biblie w jednej ręce a latarkę w drugiej, udaliśmy się ścieżką w górę – do lokalnego kościoła.. Zapadła ciemność, w oddali zobaczyliśmy otwarty kościół, a na stole w latarence płonęła świeca. Doznaliśmy uczucia nadzwyczajnego spokoju i wyciszenia podczas, gdy ziemię zaległa całkowita ciemność. Teksty biblijne rozjaśniane ciepłym promieniem latarek... czy też później na zewnątrz zerkające na nas gwiazdy z tak małej odległości (na sięgnięcie ręką) okrywały nas jakby kilimem – dając poczucie zacisza w jedności, przypominając, że nie jesteśmy osamotnieni.
Dziękczynienie – każda praca, każdy posiłek, to wyraz dziękczynienia naszemu Stwórcy. Zapraszaliśmy Boga, aby był z nami zawsze i odczuwaliśmy Jego bliskość; widzielismy tak wiele cudów każdego dnia... np gdy aromat świeżo upieczonego chleba unosił się w powietrzu.
Poświęcenie – w najgorętszej i parnej porze dnia (2 po południu) Rodney i Darren pokonywali dystans 2 km idąc na targ pchając taczkę, by zakupić jarzyny i owoce. To było prawdziwe poświęcenie z ich strony – dzięki za ich serca. (targi otwierane są po południu, gdy rybacy zwiozą na sprzedaż ryby złapane rano).
Uleczenie – Zbyszek siedzi na krześle pochylony do przodu, z twarzą zbroczoną krwią, a Dixona żona Delight (pielęgniarka) obmywa z troską ranę i twarz, gdyż krew nie przestaje tryskać z nasady nosa. Zbyszek potknął sie na pełnej dziur i kamieni ścieżce, upadł – okulary pękły, a szkło pocięło nos i twarz. Po zatrzymaniu krwawienia Delight poprosiła Marka o pomoc, który fachowo i umiejętnie oczyścił ranę i opatrzył.
Jeszcze inny przykład... Nixon (tubylec) 15 letni chłopiec patykiem rozgrzebywał ranę na nodze, odganiając muchy. Skaleczył się miesiąc wcześniej grając w piłkę; infekcja roziwnęła się pomimo użycia 2 tygodnie temu antybiotyku w zastrzyku. Dziś otrzymał następny zastrzyk, ale rana wymagała codziennego opatrzenia i zmiany opatrunku. Marek zabrał się do dzieła i czynił to każdego rana i wieczoru, aż do wyjazdu.
W klinice brak podstawowych materiałów higienicznych. Marek zebrał od nas co tylko mieliśmy: tabletki przeciwbólowe, środki odkażające, bandaże, plastry itd – podarował to klinice..
Przynoszono chore na malarię niemowlęta i dzieci, które potrzebowały antybiotyków.
70% ludności cierpi na malarię, która zabija najmłodszych i najstarszych.
Widzieliśmy jak ludzie przynieśli na noszach nieprzytomną młodą kobietę. Prawie bez śladu życia. Tydzień wcześniej kazano jej wypić dawkę trucizny na poronienie, gdyż ciąża przyniosła by hańbę rodzinie. Phafor (to jej imię) otrzymała kroplówkę z antybiotykami i mogła odpocząć. Jej młodsza siostra i ciocia opiekowały się cały czas. My z kolei przynosiliśmy posiłki, smakołyki i ubrania dla każdego, kto ją odwiedzał. Z czasem zdobyliśmy jej zaufanie, a na twarzy pojawił się uśmiech. One wyczekiwały teraz na nasze odwiedziny. W dzień naszego odjazdu Phafor siedziała na zewnątrz kliniki i wraz z rodziną machali nam na pożegnanie. To naprawdę był cud.
Jest wiele takich historii, którymi można by się dzielić;
Zawarta przyjaźń – z dwiema szczególnymi dziewczynkami 12 letnią Mary i 9 letnią Rosą – one skradły nasze serca. Tutejsze dzieci dorośleją szybko, nabywajac zdolności do życia w samowystarczalności.
Lorrain i Rosina wiernie wspomagały nas, skupując od ludzi potrzebny nam prowiant. Z ich strony to wielkie poświęcenie, gdyż każdą podróż odbywały na piechotę. Wdzięczni jesteśmy, że dzieliły swoje życie z nami.
Ludzie troski – podczas naszego pobytu ludzie przybywali z bliska i z dala przynosząc produkty ze swoich ogródków, a my obdarzaliśmy ich i ich rodziny ubraniami, bielizną itp.
Oddawali to, co mieli i za to byliśmy im wdzięczni.
Oni mają taaaaak mało – a my taaaaak wiele.
Ethel – jest koordynatorem oddziałów Dorki w 15 kościołach na wyspie Malaita, mówiła o braku prowizji, o potrzebach ludzi, których odwiedza w głębokich, niedostępnych, gęstych lasach i wysoko w górach. Jej opowiadania głęboko dotknęły nas, poczuliśmy że jest to wielki przywilej być tam, dostarczyć prowiant, pomoc i nadzieję w waszym imieniu.
Wasza ogromna troska i hojna pomoc są błogosławieństwem dla potrzebujących.
Sabat – podróż taksówką (ciężarówką) do Gwaunasu College...
Ceremonia zakończenia roku szkolnego - uczniowie Formy 3 maszerują równo... radość na buźkach dzieci, gdy wręczono im słodycze...
Opowiadanie Ethel o adopcji do rodziny, dlaczego to tak często się dzieje i o wyrzeczeniach...
Wyznanie Aleksa – w jaki spsób Bóg go zmienił, notorycznego mordercę na odrodzonego naśladowcę Chrystusa...
Wyznanie Filipa – jak to zapytał księdza dlaczego nie święcą soboty?... niezadowolony z odpowiedzi szukał tych, którzy święcą sabat...
Intruzy
Mieszkańcy podszycia leśnego, aktywni tylko nocą
Żaby!!! Setki ich...
Szczur odwiedził nas w środku nocy, co odważniejsi chłopcy usiłowali go złapać
Przeraźliwe krzyki odbijające się echem...
Psy wyjące w środku nocy...
Kłopoty
Kłopoty z pralką
Generator nie działa
Mało wody, racjonowanie i w końcu rozumiemy jaki to luksus wziąć prysznic choć przez 1 minutę
Niezwykła, niezapomniana, malownicza i męcząca 4 godzinna podróż powrotna do Auki przez 59 mostów (tak – policzyłam je!)
Błogosławieństwa
Budzenie się każdego dnia w przepiękny poranek – poczucie radości.
Gdzieś z oddali dochodzący dźwięk dzwonów o godz. 6.00 każdego ranka.
Odczucie głębokiej wdzięczności dla Joli i Rodneya, że dzięki nim mogłam doświadczyć tego wszystkiego,
Doswiadczyć naturalnego, prostego stylu życia w tak odosobnionym miejscu; a ci ciepli, prości i delikatni ludzie pozostaną w mojej pamięci na zawsze.
Mieć tą możliwość bycia częścią wspaniałej grupy ludzi, którzy pracowali niezmiernie ciężko w tak ekstremalnych warunkach; dziękuję za ich przyjaźń, rozmowy, śmiech, śpiew, czas wspólnych nabożeństw i dzielenie się świadectwami
Zostałam ubłogosławiona przez Boga, a dusza moja posilona
Małgosia Kelly
tłum. na jęz. polski: Elżbieta Stacherska-Kot
zdjęcia: Ania Wasilewska i Ewa Jóźwiak
Flight of faith
AUKI – LANDED 10:15
Looking around from the top of the steps of the aircraft, we can see a grass clearing where the plane just landed, and across from us one lonesome building and a Ute. We soon realised that it is our taxi and just beyond, a dense tropical rainforest full of lush shrubs, vines and trees, just like in story books.
Driving off from the airport we enter the thickets of the jungle, a light-blocking canopy of trees gives relief from the heat of the day and the smell of groundcover and dampness refreshes us. Immediately on our right we see a village of many leafy-huts on stilts place in a circle and where light is seeping through, denser undergrowth and vegetation is seen.
As we are emerging out of the jungle driving down the hill towards the town we see churches of many denominations and then, we first notice a white girl and on closer inspection we realise that it is Stefanie next to her is Tim. They are playing with children and it quickly dawned on us that this must be the SDA Mission where our brave “sailors” are awaiting our arrival together with Pr Samuel Panda.
The taxi dropped us off and turned around to bring the rest of the group as no one was notified of our unscheduled flight.
In the meantime we feasted on mangos and the sweetest pineapple ever, while watching Ziggy playing the guitar and singing, surrounded by children- he is so natural with them. Further down we see Mark and Damian playing with another group of children who adore the attention. Singing and playfulness breaks all barriers and awkwardness.
Across the main road, we notice a Catholic Mission building; it must be closed at the moment as we see couple of children sitting on the steps looking at us. Then further down there is another mission of different denomination and more children looking on.
Ah, here are the rest of us. We can now be on our final leg of our journey. The long dreaded five hour drive to Kwailabesi Clinic. We noticed that three trucks were already loaded with all the cargo and it was decided to commence the journey with the first lot of volunteers.
Rodney, Bill, Grace, Anya and I remained to travel on the last two trucks.
As we were loading the fourth truck with the luggage, we soon realised that we will need a fifth truck.
Pr Panda said he would organise it as there were not many willing truck drivers to go on such a long journey which is starting so late in the day because they would be returning late at night. It was explained that it is very dark and dangerous to drive at night in the jungle.
Half an hour later we are loading the last truck. Rodney and an extra driver went on the back together with the rest of the luggage while Anya and I set inside in comfort. That’s what we thought. Grace and Bill were behind us in another truck.
ROAD to KWAILABESI
JOURNEY over countless BRIDGES; through beautiful villages, some had only two huts other villages were much larger, as many as twelve huts. All built on stilts with thatched leaf roofs, some built along the side of the road, others deeper in the jungle. Traditionally villages were formed in denominational groups such as, Methodist, Catholic, Jehovah Witness and SDA.
Throughout our five hour journey we were waived to by villagers and children who were either walking from school or playing, but ran out to look at us out of curiosity and greeted us smiling.
The road took us along the most picturesque coastline over countless bridges and rivers.
It was impossible to have a nap, as the road was very bumpy because of the numerous potholes. We purchased eggs in Auki and it was quite a task in trying to keep then whole.
We were so glad for the breeze coming through window but as soon as the car stopped the hot humidity just clung to us. Halfway into the ride, we came across a tree blocking the road. The locals must have miscalculated the fall as they were working on it. It must have happened after the other three trucks passed, as they weren’t anywhere in sight. Rodney was first off the truck giving a helping hand.
Then Pr Panda bought us a snack; Gnale Nuts wrapped in banana leaves, they look like large almonds in brown skin as you squeeze centre out the white of the nut separates into six pieces. The texture is softer and similar to pine nuts. He said that it is something to pass the time. They were the most delicious nuts.
The winding coastline road continued, some parts were flooded as the tide was coming in but we still managed to pass through until we came to this one river. The water was too high and we needed to go on the bridge, but this one charged a toll. It was very narrow bridge made of palm logs and Pr Samuel was relying on being guided through however he refused to drive where the toll collector was directing him. We were wandering why Pr Samuel kept on asking the other person for guidance, when he has already been told, and then he explained to us that the toll collector was “high” on something (we found out later that he was chewing a nut that produces drugged like state of mind) and that he did not trust his judgment. Pr Samuel Panda also shared with us how the drugs are destroying families. A lot of men just smoke and do not provide for families.
Further down, we stopped at another stand and bought a couple of smoked tunas for dinner, on Pr Samuel’s recommendation.
And soon we were climbing up and up and we knew we must be approaching the clinic. Shortly we saw two trucks passing us already returning to Auki.
We arrived at 6.00pm and we were greeted with a set of instructions, to quickly unload the trucks as it was going to be dark very soon.
Secondly, bags to be taken upstairs and bedding set up. Thirdly all supplies are to be stacked according to pallets for Rodney to do a stock take.
At one stage I look up, from what I was doing and see only legs and mattresses moving in a single line, just like we see ants with large loads on their backs.
A loan from the clinic accepted with deep gratitude- proper bed mattresses.
We kept reminding Rodney of the most important task. And it was, to position the green tarp (environmentally friendly) around three sides of the toilet which has already been assembled on a concrete slab and covered by a thatched roof. It blended in so well with the outdoors. The fourth was open to dense flora and any creepy crawlies that wanted to visit us, especially the many, lots of frogs which only emerged from the jungle at night. The toilet evolved as time went on. Ziggy arranged couple of steps to prevent us from slipping as the undergrowth was very damp. The view is one of tranquillity and peace but this time, luxury prevailed (as we discovered a proper toilet) and it didn’t take us long to substitute it with the toilet at the clinic.
By now, we all felt hunger pains as we haven’t had anything since breakfast so a search for cup-a-soups and noodles in a bowl began. Even the water on the BBQ was already boiling. With torches in one hand the dinner was served.
Shortly after dinner, a brief meeting was called and a best plan of action was laid for the morning. All agreed on 6.00am start and breakfast to be served at 7.30am to be followed with morning worship.
Paradise
KWAILABESI - a PARADISE
I am standing in our bedroom, looking over the beautiful ocean. It is the end of a dry season, damper periods have arrived and the early morning air is so refreshing. Being so busy last night I didn’t have time, actually none of us had any time to view and appreciate the stunning surroundings. It is such a beautiful location, as seen in touristy brochures.
Noise disturbs my peaceful thoughts and brings me back to the tasks that are ahead of us.
The No.1 task, which became a never-ending task, was to have bottles filled with cooled boiled water for drinking.
Discussions over breakfast gave us some idea as to what the boys decided is the priority. It was decided that Alan and Tim would commence constructing the kitchen, while Tom, Emil Mark and Bill were going to work on the Nurses Quarters, Darren was to lay down vinyl in the clinic, Ziggy to attend to Teachers Quarters with Damian and Peter to take care of the carpentry (windows and doors). We were also introduced to Dixon who is the husband of the nurse already living at the clinic (in the first constructed house). We have learnt to rely heavily on Dixon and his local knowledge. He was of enormous help to all of us and on top of it a very nice person. He also was responsible for the little church group that meets every Saturday at the Clinic’s church.
‘What is the purpose of us being here on this fly & build?’ This question was posed by Mark at the morning worship. We all unanimously voiced, that it was for the love of helping others and sharing God’s love and....
Soon after breakfast was cleared, and us girls put our heads together and set up our kitchen/pantry/storeroom/dining room/cooking area/and sink which evolved and was improved on, made more functional from day to day as meals were being prepared.
We also set up a special area for; the first-aid kit, RID/SUNSCREEN, which we knew was crucial to health and safety of all.
Looking around while preparing lunch and we were quite pleased with the end result and when the boys arrived for lunch, they were also very impressed with our layout. By now the sun was relentless and we felt for the boys when it was time for them to return to their posts. We were very lucky being under the house. It provided relief from heat and shade which helped us with preparations, cooking and cleaning.
After clearing lunch, more supplies needed unpacking and menus organised. Our makeshift sink had a drain now and the water was no longer splattering down our legs. The generator was operating which made life a little easier.
By the teatime, when most of the kitchen was sort of organised, the team said that they would be too comfy to leave. ‘It’s just like home’, they said.
There is a story
KWAILABESI – within each experience, there is a story to be told....
Serenity – Dusk was falling, bell peals ringing over the hill, time for opening Sabbath was here. It is such a majestic and uplifting sound. We gathered our bibles, torches and followed the path up the rise to the local church. In no time darkness fell upon us as we draw closer to the open church we see a single lantern burning on the table. We experience an amazing feeling of peace, calm and tranquillity as we are swallowed up in total darkness. Our torches emitting soft glow over the bible texts...
Or, when... stepping outside, and looking up seeing the stars so close that it is like looking up at a blanket that had been thrown over the earth as a protective barrier giving us the idea of seclusion, oneness and we are reminded that we are not alone.
Thanksgiving - Every task, every meal prepared was a Thanksgiving with our Creator. We invited Him to be with us at all times and felt Him near us and saw many miracles, daily… eg. When a delicious aroma of freshly baked loaves filled the air.
Dedication - During the hottest and most humid part of the day at 2pm, Rodney and Darren had to walk for 2km to the local market pushing a wheelbarrow to get us fresh veggies and fruit. This was a true “dedication” on their part and in their hearts.
(Markets open in the afternoon, after fishermen bring in the morning’s catch to the markets)
Healing – Bill is sitting on a chair hunched forward, face covered in blood and Dixon’s wife, Delight (nurse) tending to his wounds, washing his face and looking very concerned all the while blood was pouring quite profusely from the bridge of his nose. Bill had tripped; lost his balance fell to the rock-strewn surface and smashing his glasses lens cutting his face.
After controlling the bleeding Delight asked Mark to check on Bill whom he did and with professional expertise and tenderness, cleaned and closed the wounds.
Or another example ... Nixon, a 15yo boy was noticed poking a wound with a stick to keep flies away. He sustained the injury last month while playing soccer and developed an infection even though he was given an antibiotic injection couple of weeks ago. He received another this morning but the puncture needed cleaning and a daily change of dressing which Mark started immediately and continued each morning and evening until we left.
The clinic was in desp
Comments