At Church | Published 2008/11/26

'Lec i buduj' - 'Fly and build'

Klinika medyczna KWAILABESI - Część 1. KWAILABESI medical clinic- part 1.
Skip to the english version

„LEĆ  I  BUDUJ” – Klinika medyczna KWAILABESI – WYSPY  SALOMONA





„Przewodzić znaczy służyć...”



Małgosia Kelly
tłumaczenie na jęz. polski – Elżbieta Stacherska-Kot

Poniedziałek 13 października 2008 r., na parkingu przy polskim kościele ADS w Dandenong coś się dzieje; ważone są bagaże, pakowane i przepakowywane – w końcu załadowane do autobusiku Józefa.

16.30 – nadszedł czas. Gorąco ściskamy nasze dzieci, żegnamy się, a łzy spływają po policzkach; podekscytowani, z obawą i lękiem ale i z determinacją żegnamy się z rodzinami i przyjaciółmi. Słowa zachęty od pastora Pawła Ustupskiego i modlitwa pastora Jana Krysty; z najlepszymi życzeniami od wszystkich - my jako „druga flota” w końcu ruszamy w drogę.
Wreszcie po wielu tygodniach spotkań, planowań, rozmów telefonicznych, po odbytych zakupach, szczepionkach, medykamentach – po tym, co wydawało się nie do pokonania, wreszcie zrealizowano.
Od teraz każda sytuacja – to opowiadanie, które czeka by je opowiedzieć; a to jest jedna z takich chwil.
Wielu z nas stanęło przed wyzwaniem i „walczyło” z podjęciem decyzji – tu widzieliśmy działanie złego - Szatana, który czynił wszystko aby ten projekt nie został zrealizowany,  to nam jednak dodawało determinacji.
Przed nami w środę 9 października wyruszyła „pierwsza flota”, która na miejscu miała czekać na nas z 5 wielkimi platformami bagaży, które wysłaliśmy 3 tygodnie wcześniej; w nich były materiały budowlane, narzędzia, odzież do rozdania, książki, zeszyty a nawet pralka dla kliniki medycznej.
Dziwnie szybko znaleźliśmy się  jako grupa przy odprawie na lotnisku w Melbourne i możemy odbyć pierwszą trasę do Brisbane.


Niestety lot nasz jest opóźniony, a Daniel i Józef  sprawili nam frajdę fundując frytki, pączki i cappucino – dobre na atak serca, co jednak nie powstrzymało nikogo przed spałaszowaniem smakołyków.
Choć odlot opóźnia się o dalsze 30 minut, nic nie jest w stanie zgasić naszego ducha.
Korzystając z wolnej chwili z Anią rejestrujemy się na stronie Departament of Foreign Affairs (na wszelki wypadek!) gdyby zaistniały jakieś zamieszki w tym rejonie.



Jest 23.15 w Brisbane, ciągniemy nasze bagaże na postój taksówek. Zaraz na początku tak bez intencji (nie można się temu dziwić) podzieliliśmy się na 2 grupy; starszych i młodych. Młodzi postanowili iść piechotą do Motelu Formuła 1, załadowali swoje bagaże do naszych taksówek i poszli – nie wiedzieli jednak o pracach drogowych i objazdach, tak więc „krótki spacer” z lotniska Brisbane – stał się maratonem.
W chwili, gdy mieliśmy wyruszyć na ich poszukiwanie... doleciały naszych uszów znajome głosy i kroki. Ach... co to znaczy być młodym!

NASZA GRUPA
Leader – Rodney Horne, Darren Horne, Alan Kfoury, Marek Kocur, Zygmunt (Ziggy) Ostrowski, Damian Wasilewski, Stefanie Croom, Zbigniew (Bill) Jankiewicz, Grażyna (Grace) Jankiewicz, Ewa Jóźwiak, Małgosia Kelly, Tim Łuszczak, Emil Machałek, Tom Sawczuk, Piotr Stojkowicz, Ania Wasilewska.

WYSPY SALOMONA  - 990 wysp

Wtorek 14 października 2008 r.
Prowincja Guadalcanal  - stolica HONIARA (znaczy: twarzą na wschód)
WITAMY!





Dotarliśmy szczęśliwie na miejsce na lotnisko międzynarodowe w Honiara – tutaj następuje wymiana wielu misjonarzy i ochotników, jedni przylatują drudzy odlatują.
Wychodząc z samolotu bucha gorąc; mówiąc inaczej jest duszno i parno, powietrze zacieśnia się wokół każdego z nas, natychmiast występują na czole i karku krople potu. Myśli skaczą: „ja tego nie przeżyję”, ale z drugiej strony: „Bóg jest ze mną i wierzę, że mi pomoże”.
Idąc po lotnisku chłoniemy otaczającą nas soczystą zieleń bujnej roślinności. Gdziekolwiek spojrzeć rosną drzewa tropikalne, pnące się powoje, palmy kokosowe  próbujące sięgnąć nieba.
Odprawa celna trwała wieki. Nikt się nie śpieszy, dla nas to po prostu „brak wydajności”. Wszystko odbywa się bez pośpiechu tak jakby czas się nie liczył. Ku naszemu zdziwieniu jak gdyby z poślizgiem przechodzimy kwarantannę, ale dokuczliwy żar daje się nam we znaki. Zapewniają nas, że się przyzwyczaimy.

Tu jak gdyby czas się cofnął do lat 50-tych, może i wcześniejszych. Rozglądając się po lotnisku zauważamy znaną  Cafe MuMu, tak to ta, o której mówił nam Rodney; tu muszę dodać – wygórowane ceny. Trudno powiedzieć o tym lotnisku, że jest „prymitywne” – to już wielka przesada. Nic jednak nie jest w stanie wprowadzić nas w depresję.


Nagle, wychodząc na zewnątrz zostajemy oblężeni przez tubylców, którzy chcą nas zaprowadzić wszędzie, gdzie tylko zechcemy – oczywiście za odpowiednią opłatą.


Do AUKI  mieliśmy odlecieć o godz. 16.00 (czas ten sam co w Melbourne), tak więc mając dużo czasu z ciekawością poszliśmy oglądać stragany rozstawione na trawnikach i po drugiej stronie ulicy gdzie można było kupić mleko kokosowe, kokosy, kokosy i -... jeszcze raz kokosy za cenę $2, co wynosi 50 centów australijskich.


Także tabakę czy też zielsko (naprawdę nie wiem co to było?) i wędzoną rybę. Naszym pragnieniem było – zakupić wszystkie te kokosy, by wyratować sprzedawców od siedzenia w tym żarze.

Jak wspaniale było ujrzeć znajomą twarz – Rodney’a. Ściskaliśmy się tak, jak byśmy nie widzieli się od lat; a dopiero upłynął tydzień.


Rodney i 8 jego pomocników odebrali nasz dodatkowy bagaż by go przewieźć łodzią do AUKI, gdyż Salomon Airlines pozwalają zabrać ze sobą tylko mały bagaż.
Teraz tonęliśmy we własnym pocie, staraliśmy się nie ograniczać zbędne ruchy i piliśmy wodę bez ustanku.
Ciężarówką z misji ADS przetransportowano nas na lokalne lotnisko i o zgrozo – poinformowano,  że samolot odleciał o godz. 14.30 (czyli półtorej godziny wcześniej), a następny będzie jutro o godz. 16.30. Spoglądaliśmy na siebie w rozpaczy, z zakłopotaniem i niedowierzaniem. Była to pierwsza z tych niespodzianek, które jeszcze były przed nami; definicja „czasu” ma zupełnie inne znaczenie na Wyspach Salomona, od tej którą znamy z domu.
Postanowiono, że Ania, Tom i ja (Małgosia) pojedziemy do miasta do biura linii lotniczych dowiedzieć się co jest grane, gdyż telefony u nich – milczały.
W biurze powiedziano nam, że lotnisko nie odbiera telefonów. Nasz dylemat? – komu tu wreszcie uwierzyć?
Kierownik nas przepraszał informując jednocześnie, że najbliższy lot będzie następnego dnia późnym popołudniem. Z opanowaniem przypomnieliśmy mu, że bilety były zapłacone i że nie mamy zamiaru opuścić biura, aż otrzymamy potwierdzenia lotu na rano. Ponieważ było już po godzinach pracy, oni robili wszystko co możliwe i po półtorej godziny kierownik oświadczył z tryumfem, że wynajęli samolot czarterowy na godz. 10.00 rano.  Misja zrealizowana!
W międzyczasie Zbyszek, Grażynka, Ewa i Piotr zostali przewiezieni na Misję ADS w Honiarze, gdzie zatrzymywała się pierwsza grupa – czekając na wcześniej przesłany bagaż. Ten kompleks misyjny znajduje się w pięknym górzystym terenie. Pan Bóg wiedział co czeka nas jeszcze i ten nie planowany „przystanek” był błogosławieństwem w ukryciu – był to czas na pokrzepienie i przygotowanie się na to co jeszcze przed nami.
Przygotowano nam gorący prysznic, wygodne łóżko i smaczne śniadanie. Całe szczęście, gdyż nasz następny posiłek był późno w nocy po dotarciu do kliniki w Kwailabesi i to dopiero po rozpakowaniu ciężarówek i rozłożeniu barbeque.
Teraz w naszych umysłach zaczynamy układać po kolei to, co widzieliśmy podróżując przez centrum Honiary (w drodze do biura linii lotniczych). Jak wygląda rzeczywistość. Zwiedzając stolicę Honiarę, położoną na północnym wybrzeżu Gadalcanal (największa wyspa) – zobaczyliśmy ją inną niż sobie wcześniej wyobrażaliśmy. Nasze pierwsze odczucie to - przerażenie, wszystkie sklepy zakratowane, wąskie drzwi i tylko niektóre sklepy mają okna; w sklepach prawie wszystko pochodzi z importu – właściciele to azjaci.
Niektóre budynki się wyróżniają np. Hotel Króla Salomona, Hotel Mendana, banki Westpac i ANZ, ambasady i siedziba rządu.

Rynek miasta to centrum komercyjne przy małym porcie Point Cruz. Wszystko jest zakurzone i brudne, ale to nie przeszkadza ludziom wędrującym tu i tam.
Coś dziwnego rzuciło się nam w oczy, niektórzy mężczyźni idąc trzymają się za ręce (na znak przyjaźni, tak jak to u nas czynią koleżanki).

Wypatrując sklepu w porcie, w którym można by kupić coś na obiad, zauważyliśmy samochód Rodney’a. Ruszyliśmy za nim, zatrzymał się przy łodzi na którą ładowano nasze bagaże i prowiant.. O zgrozo, co za widok! Wyglądało to na łódź „uciekinierów” – prawie że pod ciężarem ludzi i ładunku – łódź tonęła.. Pokład pokryty brudem – wszędzie pełno ludzi, gorąc i smród nie do zniesienia..

Nieco później wróciliśmy do Misji ADS, gdzie przywitała nas reszta grupy. Po spożytym obiedzie wyruszyliśmy w pośpiechu aby pożegnać odpływających Rodney’a i jego grupę (Allan, Emil, Marek, Stef, Tim, Damian, Darren i Zygmunt) – dotarliśmy do nich kiedy odbijali od brzegu – wypompowując wodę z łodzi. Łódź była tak przeładowana, że burty miała ledwie ponad wodą – najmniejszy przechył, a woda wlewała się do łodzi. Co za widok.
Zygmunt usłyszał nasze nawoływanie, wygramolił się na wierzch bagaży sprawdzić czy to jego nawołują. Tak, zobaczył nas machających im na pożegnanie, a w sercach wznosiliśmy ciche modlitwy o ich bezpieczną (kilkugodzinną) podróż do AUKI.
Podczas tego dnia wydarzyły się różne rzeczy, wiele wyzwań stanęło przed nami, zapadło wiele decyzji. Żeby pojąć to wszystko – trzeba było tam być i przeżyć

ŚRODA, 15 października 2008 r.
Lot wiary – IE0132 – Odlot HONIARA  09.40

Przybyliśmy na lokalne lotnisko Henderson o godz. 8 rano podekscytowani, że wreszcie udajemy się do AUKI – głównego miasta regionalnej stolicy Malaity. Malaita jest największą wyspą prowincji Malaita i leży na północno-zachodnim wybrzeżu.




Po zważeniu bagaży, kazano nam stanąć na wagę z bagażem ręcznym, aby ciężar w samolocie rozłożyć równo i dobrze. Potwierdziły się nasze obawy związane z przelotem takim małym samolotem – te obawy potęgowały się z każdą chwilą. Idąc w kierunku samolotu, mój lęk nie zmniejszał się. Weszłam po kilku schodkach do środka, rozejrzałam się... samolot wydał mi się jeszcze mniejszy niż sobie wyobrażałam. Usiadłam... i w ciszy modliłam się. Gdzieś głęboko w środku czułam, że wszystko będzie dobrze, ale nadal słyszałam podszepty zwątpienia. Wtedy przyszedł mi na myśl SMS od córki: „pozwalając na zwątpienie – świadczysz o swojej słabej wierze”.
W tym momencie zaufanie Bogu i poczucie pokoju napełniło moje serce – uleczyło duszę.
Australijski pilot (któremu natychmiast zaufaliśmy) i jego lokalny kolega drugi pilot wspaniale wystartowali, kierowali lotem i wylądowali.




Widok tak wielu wysp z lotu ptaka pozostawia niesamowite wrażenie, przyglądaliśmy się delfinom jak przebijały taflę błękitnej wody skacząc w górę raz po raz – malując obraz wolności, radości, wdzięku i łagodności; dodając skrzydeł naszym duszom. Podziwialiśmy ścieżki wijące się jak węże w górach  pokrytych gęstymi lasami tropikalnymi; strzechą kryte chatki i – piękne dziewicze tereny, dżungle w całym swym splendorze.
Nie mogłam doczekać się chwili kiedy się tam znajdę – a to co przede mną, już wcale mnie nie trwożyło.
                                                                                                                              c.d.n.   
 




Fly and Build - KWAILABESI MEDICAL CLINIC – Solomon Islands


Written by Margaret Kelly


Motto: “To Lead is to Serve”

Monday, October 13, 2008 Dandenong Polish SDA Church car park is full of activity, luggage is being weighed, packed and repacked and finally loaded into Joseph’s van.
It is 4.30pm and it is time. With arms around our children and tears rolling down our faces saying goodbye yet excited anxious, anxious but determined throughout our farewells to families and friends. With encouraging words from Pr Paul Ustupski and with Pr Jan Krysta’s prayer and well wishes from all, we, dubbed the ‘second fleet’ boarded the Vicyouth bus are finally on our way.
At last, after many weeks of planning, meetings, phone calls, bookings, vaccinations, medications, all the overwhelming logistics of this project have finally come to fruition.
In every situation there is a story waiting to be told and this one was no exception. Many of us were confronted with circumstances and struggled with decisions which only confirmed that Satan was doing his best to stop this project from going forward but this only strengthened our resolve.



The ‘first fleet’ left last Wednesday on October 9, 2008 to meet the shipment of five pallets, which was sent three weeks earlier; of materials, tools, donations of clothing, books, stationary even a washing machine for the medical clinic and food. 
It seems like in no time we are at the airport checking in, as a group, and are on our first leg of journey, to Brisbane. 
... Unfortunately, our flight was delayed so Daniel K and Joseph K treated us to a last feast of fast food; chips, krispy-kreams and cappuccinos. Talked about heart attack food, but it didn’t stop us from enjoying it.
Nothing dampens our spirits even though our flight is delayed yet again, by a further half an hour so Anya and I take this opportunity to register with the Department of Foreign Affairs via the web, in case of some unrest in the region.
It is 11.15pm in Brisbane, we are hauling our luggage through a taxi ramp. Very early on this trip, not intentionally but not surprising also, two groups formed; the youth and the seniors. Youth decided to walk to Formula 1 motel, loaded the luggage into our cabs, and left, not realising that due to all the road works and detours their short walk through the Brisbane Airport will turn out to be a marathon. We are just about to send out a search party, but somewhere in the distance we hear some familiar voices and footsteps.  Ah... what it is to be young!
To be continued……

THE TEAM
Leader – Rodney Horne
Darren, Horne, Alan Kfoury, Mark Kocur, Zygmunt (Ziggy) Ostrowski, Damian Wasilewski, Stefanie Croom, Zbigniew (Bill) Jankiewicz, Grazyna (Grace) Jankiewicz, Ewa Jozwiak, Margaret Kelly, Tim Luszczak, Emil Machalek, Tom Sawczuk, Peter Stojkowicz, Anya Wasilewski

Solomon Islands – 990 Islands

Tuesday, October 14, 2008
Guadalcanal Province – Capital HONIARA (means ‘facing the east ‘)

Welcome!
We are here, safe and sound at Honiara International Airport which is a place of many missionaries and volunteers who are either departing or arriving.
Stepping out of the plane is hot and humid. In other words; sultry, muggy, air envelops us and sweat beads appear instantly on our foreheads and the back of our necks.
My thoughts jump fleetingly from ‘I can’t handle this’, to ‘God is with me and will help me through this’.

Walking across the tarmac we absorb the greenness and lushness of vegetation.  Everywhere we looked, we saw tropical trees; pandanus (screwpine), vines, cycads and tall coconut palm trees reaching towards the blue sky.
Customs took forever. No one seems to be rushing or as we call it “being productive”. Everything happens in an unhurried manner. As if time has no meaning. However to our surprise we breezed through quarantine but the oppressive heat was getting to us. We were reassured that we will get used to it....

We find ourselves in a time warp, back in fifties, at least, if not further. We look around the airport lounge and notice the famous Cafe MuMu, yes, the one Rodney mentioned to us and may I add, very expensive. ‘The Basic’ is an overstatement when describing this airport. But nothing dampened our spirits.

Suddenly, as we are stepping out of the airport, we are being surrounded by locals who are volunteering to escort us wherever we wished to go; at a price of course.

As our flight to Auki was scheduled to leave at 4.00pm (same as Melbourne time) we had plenty of time and  were eager to explore the many stalls across the grass clearing and over the road, which were selling coconut milk, coconuts, and coconuts and more coconuts at S$2.00ea AU$0.50. Tobacco or weed, don’t know which and smoked fish. The anticipation in their eyes was heartbreaking. We wished we could have bought all of the coconuts, just to help them out from sitting in such heat.

It was so good to see a familiar face -that is Rodney’s.  We hugged as if we haven’t seen each other in years instead of just one week. Rodney and eight others collected the entire excess luggage from us to be taken together by boat to Auki, as Solomon Airlines only allows limited luggage.  By now we were sweating profusely, moving as little as possible and drinking water constantly.
We gathered our belongings and were transported by an SDA Mission truck to domestic terminal and to our horror the plane left at 2.30pm and the next flight was not until next day at 4.30pm. We looked at each other in despair, confusion and utter disbelief.

It was a first lesson of many to come, that the definition of “time” has a completely different meaning in Solomon Islands to what we were used to back home.

It was decided that Anya, Tom and I would go to Solomon Airlines Office in town by a taxi to get to the bottom of this, since they were not picking up phones. On arrival there, we were told that the Airport was not picking up the phone.  Our first dilemma, who are we to believe- office or the Airport staff? The manager came and apologised and informed us that the next flight was scheduled for next day, late afternoon. We calmly reminded him that the tickets were paid for and that we were not leaving until we had a confirmation for a morning flight out. As it was well after the closing time, they worked relentlessly, and about one and a half hours later the manager came triumphantly declaring that they had chartered a flight for 10.am next day for our group.  Mission accomplished.

In the meantime Bill, Grace, Ewa and Peter were driven to the SDA Mission Complex in Honiara where the first group have been staying for the past week while waiting for the pellets. This complex is situated in a beautiful hilly area. God knew what was ahead of us and this unscheduled stopover was a blessing in disguise, refreshing us and preparing us for what was to come.
We were provided with hot showers, comfy beds and had a delicious breakfast. Just as well, as our next meal was not until we arrived at the Kwailabesi clinic, very late in the evening. And not until the trucks have been unloaded and the barbeque set up. 


Whilst driving through the Honiara’s town centre, only now our brains began to register what we saw before on our way to the Solomon Airline’s office. What the reality is really like. Looking around Honiara (the capital city, is situated on the northern coastline of Guadalcanal the largest island in Solomon's)  is so different to what we imagined.  Our first impression is that of a ramshackle, all the shops have iron bars, narrow doorways and only some have windows, and virtually everything is imported and owned by Asians. Most outstanding buildings are; King Solomon Hotel, Mendana Hotel, Westpac and ANZ banks, the Embassies and Government House.  The town centre is the centre of commerce due to the small seaport at Point Cruz which is positioned there.  Due to this, it is very dusty, unclean, and people are coming and going from everywhere.
What did strike us as unusual was the fact, that some men held hands (as a sign of friendship, like women do here at home).

While looking for a shop near the port to make some purchases for dinner, just ahead of us we saw Rodney’s car.  Of course, we followed it as it came to a stop near the boat which was being loaded with our luggage and pallets. What a sight!  It looked like a refugee boat, overloaded not only with people but cargo also. Filth on the ground, people everywhere, the heat and smell was overwhelming.

Later on, we arrived at the SDA Mission where we were reunited with the rest of the group. After dinner, we decided to rush to the port just in time to see Rodney and his team ( Allan, Emil, Mark, Stef, Tim, Damian, Darren and Zygmunt) sailing away on their boat from the shore, pumping water out. The boat was so heavily laid down and so dangerously low that on each sway, water seeped in.  What a sight, Ziggy, on hearing us calling out, quickly scrambled over everyone’s bags , thinking that we were calling out to him but he soon realised that we were just waving and saying goodbye: Silently praying for their safe journey to Auki.

Throughout the day many more incidences cropped up, many challenges were faced and decisions had to be made.  One would need to be there to be able to appreciate the depth of it all.

Wednesday, October 15, 2008
Flight of Faith - IE0132 – DEPARTED Honiara 09.40


We arrived at Henderson Domestic Airport at 8.00, so excited to be finally on our way to Auki which is the main town and a regional capital of Malaita.
Malaita is the largest island of Malaita Province which is situated on the north-west coast.

After weighing our check-in luggage, we were asked to step on scales together with our hand luggage to distribute the weight evenly. This only validated our fears with flying in the very small plane, which have already manifested out of proportion.
As I was walking toward the aircraft my fears did not abate. Walked up the few steps, stepped inside the plane and looked in....it even looked smaller then what I imagined. I sat down and waited and prayed silently. Deep down knowing that all is going to be well but I could still hear a small voice filling me with doubt.....Then my daughter’s SMS message came to mind, that by allowing fear in, shows weakness in my faith.  As of that moment trust in God and a sense of peace filled me, nourished my soul.

Our Australian pilot, who we instantly approved, and local co-pilot did a magnificent job of taking off, flying and landing. The birds-eye view of all the many islands was amazing, and watching dolphins, leaping and pushing through blue waters endlessly, presented a picture of freedom, joy, grace and serenity, uplifting our spirits instantly. We can see paths snaking through the tropical mountains, the thick forest, the thatched leafy huts and beautiful unspoiled terrain, a jungle in its splendid glory.  I couldn’t wait to be there amongst it all and the work ahead of us did not phase me one bit.
                                                                                 to be continued.....

Comments