WYCIECZKA NA BIEGUN POŁUDNIOWY...
![]() |
W latach 50-tych ubiegłego stulecia, 5 lat po II Wojnie Światowej w Polsce zachodziły różne dziwne zmiany związane z systemem politycznym – były to ostatnie lata twardych rządów Stalina.
Zmiany te również położyły piętno na życie naszego kościoła – powstały „peknięcia”..
Ojciec mój Marian Kot, za – nazwijmy to „niesubordynację” dostał tzw. karniaka tzn. wyjazd z Warszawy na północny-wschód Polski – do Białegostoku. Miałem wtedy 14 lat i wielu spraw nie rozumiałem.
Do Białegostoku przyjechaliśmy w sierpniu 1950 r. i na ul. Jurowieckiej 24 (budynek kościelny) zastaliśmy szykującą się do wyjazdu rodzinę kaznodziei Eugeniusza Szworaka.
Wtedy to poznałem rówieśnika – Ireneusza Szworaka.
Spotykalismy się później okazyjnie na zjazdach, a po wielu latach – spotkliśmy się w Melbourne w Australii. Przy każdej okazji wspominamy przeszłe lata...
Ireneusz z rodzicami z Białegostoku wyjechał do Tomaszowa Mazowieckiego, gdzie uczył się w technikum na technika telewizyjnego.
Rodzice po kilku latach zostali przeniesieni do Słupska, a Ireneusz został jeszcze 2 miesiące do matury i przygotowywał się do studiów na Politechnice w Poznaniu.
Jak wspomniałem były to bardzo trudne czasy.
Studia Irka trwały tylko2 lata. Rodzice znów zostali przeniesieni, tym razem do Bydgoszczy. W umyśle młodego człowieka powstała idea emigracji do Australii, choć wiedział że ojciec będzie miał problemy...
Studia zostały przerwane, a Irka powołano do służby wojskowej w jednostce lotnictwa myśliwskiego w Krzesinach koło Poznania (tak PRL karał inaczej myślących!).
W tym czasie na zjeździe młodzieżowym w Poznaniu (będąc na przepustce) Irek poznaje Ulę Iwan, którą poślubił po odbyciu służby wojskowej – w roku 1963 w Jeleniej Górze.
Dalej nasza rozmowa potoczyła się tak:
Do Australii przybyliście kiedy?
Pamiętna to dla nas data, kiedy po kilku tygodniowej podróży, najpierw pociągiem do Genui i dalej statkiem pasażerskim „Galileo Galilei” przybyliśmy do portu w Melbourne, a był to dzień 23 lutego 1965 roku. Ze statku schodziliśmy we dwójkę Ula i ja, ale już za dwa dni rodzina nasza powiększyła się o jedną, małą osóbkę – ponieważ narodziła się nasza córeczka – Suzie.
Po wielokrotnej zmianie miejsca zamieszkania, jak również po kilkukrotnych zmianach miejsca pracy – zamieszkaliśmy we własnym domu, gdzie do chwili obecnej mieszkamy, ale w międzyczasie przyszedł na świat nasz syn Krzysztof, a w rok później dostałem pracę w Biurze Meteorologicznym.
Co było z rodzicami?
Jak to zwykle bywa, rodzina pastora nie może długo mieszkać w jednym miejscu, więc były kolejne przeprowadzki. Z Bydgoszczy do Stargardu, następnie do Bytomia i ostatnia przeprowadzka była do Gdyni, gdzie ojciec przeszedł na emeryturę. Wyjazd w tym czasie nadal był trudną sprawą.
Twoje losy w Australii?
Następnego dnia po przybyciu do Melbourne zacząłem pracę zarobkową w fabryce żywnościowej, aby mieć zapewniony byt dla mojej rodziny. Były tam długie godziny pracy, a przez to zarobki były trochę wyższe niż w innych fabrykach; co bardzo mi odpowiadało, bo przecież dopiero zaczynaliśmy start życiowy. Po roku zmieniłem pracę, na taką która była bliższa moim zainteresowaniom technicznym – było to testowanie telewizorów. Pracowałem tam przeszło rok, a następnie dostałem pracę w warsztacie naprawczym telewizorów; blisko miejsca zamieszkania (tzn. na 12 piętrze Housing Commision ).
W drugiej połowie roku 1969 dostałem pracę w Biurze Meteorologicznym jako technik elektroniczny – gdzie do tej pory pracuję.
Masz jakieś hobby?
Miałem zawsze zainteresowanie elektroniką i pokrewnymi gałęziami tej technologii. Moje następne hobby – to, fotografika i to nie tylko w formie „pstrykania” zdjęć, ale również wywoływanie negatywów i przeźroczy, a następnie powiększanie zdjęć – tradycyjna chemiczna metoda!

Jak i kiedy doszło do wyjazdu na biegun południowy?
Pracując w Biurze Meteorologicznym spotykałem się z ludźmi, którzy byli wysyłani na Antarktykę w celach badawczych i z ich opowiadań nabrałem ochoty, aby też zobaczyć i doświadczyć jak wygląda życie na tym niedostępnym, tajemniczym kontynencie.
Jest to ciekawość, a „ciekawość to pierwszy stopień...” - do wyjazdu?
Takim bezpośrednim bodźcem był wyjazd kolegi z mojej sekcji na Antarktydę w roku 1974. Złożyłem wtedy podanie, aby byc członkiem Antarktycznej Ekspedycji na następny rok. Podanie zostało przyjęte i po przejściu badań medycznych, a następnie po specjalnym szkoleniu i treningu, w drugiej połowie roku 1974 wyruszyłem w podróż na lodowy kontynent. Oczywiście było też pozwolenie na wyjazd od mojej małżonki i dzieci.
Pierwsze wrażenia w krainie mrozów, śniegu i lodów... błękit nieba... czy tak sobie wyobrażałeś biegun przed wyjazdem?
Oglądając wiele zdjęć z Antarktydy przed wyjazdem, miałem wyobrażenie o tym kontynencie bazowane właśnie na ich podstawie. Ale rzeczywistość czasami bywa zupełnie inna.Pierwsza podróż była pod koniec 1974 roku, a celem była stacja Davis, położona w pobliżu Vestfold Hills i gdy po bardzo kołyszącej podróży (tak – chorowałem na morską chorobę), dobijaliśmy do celu, byłem trochę rozczarowany, widząc brązowego koloru, skaliste wybrzeże z nieregularnymi ciemnymi pasmami, jakby ktoś porozlewał po nich asfalt. Później dowiedziałem się, że te „asfaltowe” pasma – to są formacje skalne utworzone w przeszłości przez ruchy tektoniczne ziemi, powodujące pęknięcia w skorupie skalnej i następnie napływ lawy z głębin ziemi. Tak, że te czarne pasy – to też skały, tylko o wiele młodsze.
Wspomniałeś, że pierwsza eskapada odbyła się w 1974 r. – wniosek, że było ich więcej?
Tak, było ich więcej – następna była w roku 1979 ponownie do stacji Davix; potem do stacji Casey w roku 1985 i ostatnia w roku 1988 do stacji Mawson.
Jak wyglądał dzień pracy?
To zależało od zakresu obowiązków danego osobnika. Ja byłem w grupie meteorologicznej liczącej cztery albo trzy osoby (zależnie od pory roku), co dawało nam wybór w jakim dniu miało się swoje obowiązki. Dla mnie to było idealne, bo rozkład zajęć był ułożony tak, że sobotę miałem zawsze wolną. Poza tym, nasza grupa pracowała na zmiany, bo co trzy godziny trzeba było robić obserwacje meteorologiczne i przesyłać meldunki do Melbourne. Dwa razy dziennie było sondowanie atmosfery za pomocą balonu napełnionego wodorem, pod którym zawieszona była sonda radiowa z czujnikami rejestrującymi temperaturę i wilgotność powietrza, jak również ciśnienie atmosferyczne podczas unoszenia się balonu w górę. Podczas porannego sondowania, był dodatkowo umieszczony reflektor odbijający fale radiowe i w ten sposób można było odczytywać jego położenie i z tych danych obliczało się kierunek i siłę wiatru na różnych wysokościach. Sondowanie trwało ok. 1 godziny – do chwili pęknięcia balonu, któro następowało na wysokości ok. 20 km.
To była jeszcze stara technologia, bo od kilkunastu już lat, sondowanie atmosfery za pomocą balonu – odbywa się automatycznie przez satelitę.
Ile godzin trwa dzień, a ile noc?
Odpowiedź na to pytanie bedzie bardzo dziwna, ale prawdziwa; o letniej porze dzień trwa 24 godziny i nie ma nocy, ale za to zimą noc trwa 24 godziny i nie ma światła dziennego. Oczywiście w miesiącach pomiędzy latem a zimą, są fazy pośrednie, że jest i dzień i noc, ale ich długości zmieniają się dość szybko.
Ilustracją na 24 godzinnego słonecznego dnia jest zdjęcie zatytułowane: „Nie zachodzące słońce”

Jest to zdjęcie zrobione 21 grudnia 1980 r. (mój drugi pobyt na tej stacji!).w Davis w sposób następujący:
Kamera na statywie, z obiektywem skierowanym dokładnie w kierunku południowym i aparat ustawiony, aby robić zdjęcia bez przesuwu filmu, czyli każde następne kliknięcie migawki będzie rejestrować co widzi obiektyw na tej samej klatce filmowej. Ok. 2 godziny przed północą, gdy słońce wejdzie w pole widzenia obiektywu – jest zrobione pierwsze zdjęcie słońca (po prawej stronie zdjęcia). Następne zdjęcie tarczy słonecznej było zrobione po 15 minutach i stopniowo odstęp między następnymi kliknięciami migawki, był zmniejszony stopniowo do ok. 3 minut. Najniższy punkt położenia słońca jest dokładnie w kierunku południowym i jest dokładnie w środku nocy. Od tego punktu słońce wznosi się powoli, a odstępy między kolejnymi naciskami na spust migawki powiększają się, aby było symetrycznie do prawej części. Oczywiście słońce idzie dalej w lewo i wznosi się, a jego położenie na nieboskłonie jest najwyższe, gdy jest dokładnie w kierunku północy.
Podobne zdjęcia próbowałem zrobić w r. 1985 na stacji Casey i jeszcze raz w Mawson w 1988, ale bez sukcesu – bo było tam pochmurnie. Nie na darmo nazywają stację Davis – Riviera Antarktydy!
Wybierałeś się na spacery, w czasie których robiłeś zdjęcia?
Oczywiście, to była najprzyjemniejsza część moich pobytów na Antarktydzie! Czasami to były nie tylko spacery, ale dłuższe wycieczki pojazdami mechanicznymi, jak np. czterokołowym motocyklem zwanym „quade”, albo traktorem gąsienicowym szwedzkiej marki Hagglund; ale najbardziej egzotyczne były wycieczki na saniach z psim zaprzęgiem! Było to możliwe tylko w Mawson, gdzie jeszcze wtedy były psy pociągowe Huski – które również bardzo lubiły te wyprawy. Dłuższe spacery, albo zmotoryzowane zwiedzanie okolic możliwe było tylko w asyście przynajmniej jednego z kolegów, a to ze względów bezpieczeństwa. Celem dalszych wycieczek były miejsca, w których były zbudowane małe schroniska, aby można było nocować i następnego dnia kontynuować zwiedzanie.
Robienie zdjęć było jednym z przyjemniejszcych zajęć podczas tych wycieczek. Pamiętam wycieczkę do lodowca Sorsdal w okolicach Davis, albo do schroniska o nazwie Platcha, w Vestfold Hills, tuż przed lodową pokrywą ciągnącą się przez cały kontynent. Mniejsze wycieczki spacerowe do pobliskich wysp jak Gardner Is., albo Anchorage Is., też były zadziwiające – można tam było zobaczyć mnóstwo pingwinów Adelie.
Na stacji Casey też były wycieczki w głąb kontynentu i pamiętam, gdy odwiedziliśmy miejsce odległe od stacji ponad 20 km gdzie była jaskinia-piwnica, zrobiona specjalnie do przechowywania próbek lodu pobranych z dużych głębokości przez glacjologów w poprzednich latach, które czekały na analizę w laboratorium.
Odwiedziliśmy tez pobliską stację Wilkes, która była wybudowana przez USA w 1957 r. z okazji Międzynarodowego Roku Geofizycznego i przekazana dla Australii w lutym 1959 r.. Stacja ta była aktywna przez kilka lat, do roku 1969, w którym to roku oddana była do użytku nowa stacja w Casey.
Chyba najwięcej zwiedzania różnych ciekawych miejsc było w roku 1988 na stacji Mawson. Największą atrakcją była niewątpliwie kolonia pingwinów cesarskich w odległości ok. 40 km od stacji o nazwie Auster Rookery. Była to kolonia na zamarzniętym morzu licząca ok. 10 tysięcy pingwinów, otoczona górami lodowymi tak dużymi, że dotykały dna morskiego i dlatego nigdy nie odpływały z prądami morskimi albo z powodu wiatrów.


Inną atrakcją tej stacji były pobliskie szczyty górskie, już z dala od wybrzeży morskich, wyłaniających się z lodowatego pokrycia kontynentu. Najbliższy szczyt Mt. Henderson był w odległości 19 km od stacji i po wspinaczce po jego skalnych zboczach, roztaczała sie panorama bezkresnego lodu z przebijającymi się skalistymi wierzchołkami innych gór w oddali. Podczas wspinaczki spotykało się gniazda ptaków w szczelinach skalnych. Były to ptaki o nazwie „snow petrel”, które wysiadując jaja mają tylko jeden sposób na odstraszenie intruzów – wymiotują zawartość swego żołądka w twarz ciekawskiego!
W czasie tych zwiedzań po lodowej powierzchni, trzeba też było mieć baczne oko na zasypane śniegiem pęknięcia w lodzie, nieraz tak szerokie, że z łatwością nasz pojazd (traktor Hagglund) mógł by tam wpaść.
Czy i tam można dostrzec piękno i uroki przyrody – żywiołu?
Jak najbardziej! Piękno to jest jednak zupełnie odmienne od naszej, konwencjonalnej definicji piękna. To jest jakby inny świat, w którym wytworzyły się specyficzne warunki dla tamtejszego klimatu, wymagające specjalnej adaptacji. Widać to może najwyraźniej w świecie zwierzęcym. Przykładem są np. pingwiny cesarskie, z jaką doskonałością są dostosowane do tych warunków. W ich życiu widać doskonałą współpracę między sąsiadami, oraz więź rodzinną między matką i ojcem, którzy wspólnym wysiłkiem dbają o swego potomka. Podam jeszcze kilka faktów z ich stylu życia. Współpraca między sąsiadami uwidacznia się podczas burzy śniegowej tzw, „blizard”, podczas którego wszystkie pingwiny skupiają się w ciasną, nieprzerwaną grupę, aby utracić jak najmniej ciepła. „Warstwa” pingwinów od strony nawietrznej, po jakimś czasie, powoli przenosi się na tył kolonii, aby być zasłonięta od wiatru i następna „warstwa” robi to samo. Nikt nie protestuje i nie buntuje się, bo jest to dla dobra ogółu, aby przetrwać burzę. Doskonała współpraca jest też między rodzicami, kiedy samica po złożeniu jajka, pozostawia go pod opieką ojca, który umieszcza jajo na swoje stopy i przykrywając go fałda brzuszna – jest w roli inkubatora przez okres 3 miesięcy. Matka w tym czasie wypływa na morze, aby spędzić ten czas na zwiększenie swej wagi i gdy przychodzi czas wyklucia się pisklęcia – wraca do męża, przejmuje opiekę nad potomkiem, a wychudzony samiec idzie też w morze, aby się dożywić, bo nic nie jadł przez 3 miesiące i po nabraniu sił – wraca do swej rodziny i wspólnie z matką, na zmianę dostarczają pożywienie potomkowi, aby stał się samowystarczalnym przed nastaniem następnej zimy. Ciekawe jest też, że wśród tysięcy pingwinów w kolonii młody pingwinek rozpoznaje sygnały dźwiękowe rodziców, gdy się zagubi wśród tłumu!
Inny aspekt piękna – to niezapomniane widoki lodowców o różnych kształtach i strukturze. Niektóre mają wyżłobione przez fale morskie, ogromne jaskinie – jak widać na załączonym zdjęciu, zrobionym z wnętrza jaskini.

Jak wyglądał kontakt ze światem zewnętrznym – z rodziną?
W dawniejszych czasach, aż do roku 1988, kontakt ze światem zewnętrznym był możliwy tylko przez radio krótkofalowe. Było to zorganizowane w ten sposób, że międzynarodowa centrala telefoniczna w Sydney, miała stację nadawczo-odbiorczą do komunikacji z Antarktydą i w umówionym czasie radiooperator na stacji antarktycznej nawiązywał połączenie z tą centralą i po podaniu słownym z jakim numerem telefonicznym potrzebne było połączenie w Australii – dostawało się to połączenie.
Była to jednostronna rozmowa, tzn. gdy jedna strona mówiła, druga słuchała, a gdy potrzebna była zmiana, mówiło się „over” i wtedy operator na centrali w Sydney zmieniał na nadawanie, operator na Antarktydzie przełączał na odbiór i odwrotnie. Było to dość powolne połączenie, a często niemożliwe, kiedy w czasie aktywnej zorzy polarnej, przez którą fale radiowe nie mogły sie przebić. W roku 1988 nastąpiła zmiana, bo została zainstalowana na każdej stacji komunikcja satelitarna.
Można było teraz połączyć się o dowolnym czasie i z każdym miejscem na świecie.
A więc w sumie spędziłeś na Antarktydzie ile czasu?
Jak już wspomniałem, byłem na Antarktydzie cztery razy; pierwszy raz w Davis w 1975 r., potem drugi raz na tej samej stacji w 1979 r., następnie w 1984 r. na stacji w Casey i ostatni mój pobyt był w roku 1988 w Mawson.
Pojechał byś tam jeszcze raz?
Obawiam się, że jestem teraz już za stary na to, aby być tam cały rok.
Właściwie to w roku 1997 złożyłem podanie na mój piąty wyjazd na Antarktydę. Zostałem przyjęty, przeszedłem wszystkie badania medyczne i psychologiczne oraz przeszedłem przez szkolenie teoretyczne i podczas kampu przygotowawczego na Tasmanii, moje serce odmówiło posłuszeństwa i zamiast znaleźć się na okręcie – wylądowałem w szpitalu, a okręt popłynął beze mnie.
Do tej pory lekarze nie wiedzą dlaczego tak się stało, bo czuję się normalnie i nic mi nie dolega.
Miałeś sporo czasu na przemyślenia - jak odbierałeś Antarktydę w ujęciu biblijnym?
Przypominałem sobie znaną od dzieciństwa księgę biblijną – GENESIS (1 Mojżeszowa 1, 20 – 23):
„Potem rzekł Bóg: Niech zaroją się wody mrowiem istot żywych, a ptactwo niech lata nad ziemią pod sklepieniem niebios! I stworzył Bóg wielkie potwory i wszelkie żywe, ruchliwe istoty, którymi zaroiły się wody, według ich rodzajów, nadto wszelkie ptactwo skrzydlate według rodzajów jego; i widział Bóg, że to było dobre. I błogosławił im Bóg mówiąc: Rozradzajcie się i rozmnażajcie się, i napełniajcie wody w morzach, a ptactwo niech się rozmnaża na ziemi!”
Ponieważ w czasie, kiedy ludzie spisywali sprawozdanie o stworzeniu nie wiedzieli jeszcze o istnieniu Antarktydy, a tym samym i o zwierzętach tam żyjących wg rodzaju swego. Dla nas istnieje ogólna nazwa – pingwin, ale są różne gatunki pingwinów, a jest ich conajmniej 6: Adelle pinguin, Emperor penguin, Royal penguin, Gentoo penguin, Rockhopper penguin i Chinstrap penguin.
Są różne rodzaje fok: Weedel seal, Leopard seal, Elephant seal, Fur seal, Crabeater seal i Ross seal.
Ptaki (fruwające): Skua, Giant petrel, Snow petrel I Wilson storm petrel.
Należy podkreślić, że wszystkie zwierzęta i ptaki są doskonale dostosowane do warunków jakie tam panują. Np. klasyczny przykład u pingwina cesarskiego (Emperor penguin) u którego układ krwionośny jest specjalnie „skonstruowany”, gdzie zachodzi wymiana ciepła z arterii do naczyń krwionośnych umieszczonych w kończynach – co zapobiega zamarzaniu kończyn.
„Gdy oglądam niebo twoje, dzieło palców twoich,
Księżyc i gwiazdy, które Ty ustanowiłeś;
Czymże jest człowiek, że o nim pamiętasz?
.....
Dałeś mu panowanie nad dziełami rąk swoich,
Wszystko złożyłeś pod stopy jego;
....
Ptactwo niebieskie i ryby morskie,
Cokolwiek ciągnie szlakami mórz,
Panie, Władco nasz, jak wspaniałe jest imię Twoje na całej ziemi!”
Psalm 8, 4 – 10
Rozmawiał z Ireneuszem Szworakiem – Bogusław Kot









A TRIP TO THE SOUTH POLE…
(pictures above)
From Australia to the South Pole – “isn’t that far”, one could fly over there in just few hours and take a look at that frozen land from the “birds eye view”, but to make it more interesting let’s go down there through a Polish city of Bialystok.
In the year 1950, 5 years after World War II in Poland there were various strange changes occurring in the political structure and system – these were the last years of Stalin’s rein.
These changes have also left their mark on the life of our church – “cracks have appeared there”…
My father Marian Kot, was “transferred” from Warsaw to North Eastern part of Poland to Bialystok. I was 14 then and didn’t understand many things.
To Bialystok we came in August 1950 and at the church building at 24 Jurowiecka Street we met a family of Pastor Edward Szworak that was packing up. I met Ireneusz Szworak who was my age.
Later we met occasionally at various gatherings, and after many years we met in Melbourne, Australia. At every occasion we would reminisce about the years gone by.
Ireneusz left Bialystok with his parents and went to Tomasz Mazowiecki, where he studied to become television technician.
After few years his parents were transferred to Slupsk, but Ireneusz remained there for 2 more months preparing for matriculation and further studies at Poznan Polytechnic.
As I mentioned these were difficult times.
Ireneusz studied for only 2 years. His parents were transferred again, this time to Bydgoszcz. In the mind of this young man an idea of emigration had sprouted up, although he knew that his father will have problems because of that.
His studies were interrupted, when Ireneusz was called up for the military service, to the air force at the fighter squadron in Krzesinach near Poznan (that is how then regime punished those who thought independently!).
When on a weekend pass, Ireneusz went to a youth convention where he met Ula Iwan, whom he married after completing the military service, in 1963 at Jelenia Gora.
Our further conversation was as follows:
When did you come to Australia?
It was a memorable date for us, when after few weeks journey, first by train to Genoa and then by passenger ship “Galilea Galilei” we arrived in the port of Melbourne, it was the 23 February 1965. The sheep we disembarked in two Ula and I, but in only two days our family was extended by one small person – our daughter Suzie was born.
After frequent changes of places we lived, as well as many changes of employment, we settled in our own home in which we still live, but in the mean time a son Krzysztof was born, and a year after that I got a job at the Bureau of Meteorology.
So what happened to your parents?
As it usually happens in pastors’ family, they didn’t stay in the same place for long, they were transferred to Stargard than to Bytom and last move to Gdynia, where my father retired. Migration at that time was still a difficult matter.
What about your life in Australia?
Day after we arrived in Melbourne I commenced employment in a food factory, to provide for my family. There were long working hours, but the wages were little higher than at other factories. This suited me as we were just starting our lives. After a year I changed jobs, to one that was more in my sphere of technical interest, this was working with televisions. I worked there for over a year, after that I got a job at television repair shop; close to where we lived (that is on the 12th floor of Housing Commission flats).
In the second half of 1969 I got a job at the Bureau of Meteorology as an electronic technician – where I work till today.
Have you got any hobbies?
I was always interested in electronics and related branches of this technology. My second hobby is photography and this not only taking actual photos, but also developing of the negatives and slides, then blowing up some photos, traditional chemical method.
When and how did you go to the South Pole?
While working at the Bureau of Meteorology I met people who were sent to the Antarctica as scientists, listening to the stories I caught the bug and also wanted and experience life at this forbidding and mysterious continent.
That is curiosity, and “curiosity killed the” well it led to the journey?
The catalyst was when a friend I work with went to the Antarctica in 1974. That is when I submitted an application to become a member of an arctic expedition in the following year. The application was successful and after passing all the medical tests, followed by specific training, in the second part of 1974 I left on a journey to the ice continent. Of course I also received permission to travel from my wife and kids.
What were your first impressions of the land of freezing cold, snow and ice… clear blue sky…is that how you imagined south pole before your trip?
I saw many photos of Antarctica before I left, and based my imagination on these pictures. But the reality sometimes can be completely different. My first trip was towards the end of 1947 to the Davis station, which is near Vestfold Hills and after a very stormy trip (yes I did get sea sick), we reached our destination, I was a little disappointed, seeing much brown colour, rocky coastline with irregular dark strips as if someone spilled asphalt. Later I found out that this “asphalt” strips are rock formations formed in the past due to tectonic plate movements, which cause earth to crack and lava to flow from the depths of the earth. So the black strips are also rock but much younger.
You mentioned that the first expedition was in 1974 – conclusion – there was more?
Yes, there were more – the following one was in 1979 again to Davis station, later to Casey station in 1985 and last in 1988 to Mawson station.
What did your work day consist of?
That would be dependent on the specific role of each individual. I was in the meteorological group, consisting of four or three people (depending on the year), which gave me a choice of the day I had to work in. For me that was ideal, as my workload was divided such that I had free Sabbath. Also our group worked in shifts, as every three hours we had to perform meteorological observations and send a report to Melbourne. Two times a day we tested the atmosphere using hydrogen filled balloon under which were attached instruments measuring air temperature, humidity and atmospheric pressure it was done as the balloon was rising. During the morning observations we also attached a reflective device which bounced off radio wives from which we were able to determine its location and work out the strength and direction of the wind at various heights. The whole exercise lasted about one hour; up to the moment when the balloon would burst which occurred at about 20 km.
This was still the old technology, these days the tests using balloon are done automatically using satellites.
How many hours is day and how long is the night?
The answer is strange yet true, during summer the day is 24 hrs long and there is no night, yet in winter the night is 24 hrs long and there is no daylight. Of course in the months between there are both day and night but their length changes rather quickly.
An illustration of 24 hour sunshine is a photo titled: “Sun that doesn’t set”
This photo was taken on the21 December 1980 (my second visit) at the Davis station in the following manner:
The camera was on a tripod, with the lens pointing exactly in the northern direction and the camera set up so it would take photo without moving the film forward, so that every time the shutter opened it registered on the same frame. About 2 hours before midnight when the sun entered the field of cameras view the first photo was taken (on the right). Next shot of the sun was taken about 15 min. later and gradually the timing was reduced to 3 min. The lowest point of the sun is directly due south and exactly at midnight. From that point the sun began to rise and the timing of the shutter release is proportional as before so that the picture is symmetrical. The sun keeps on rising until its highest point exactly due north.
I attempted to take simular photos in 1985 at the Casey station and once again at Mawson in 1988, but without success as it was cloudy. It is not without reason Davis station is called the Riviera of the Antarctica.
Did you go for a stroll, where you took photos?
Of course, this was the best part of my stay at Antarctica! At time these were not only walks, but longer journeys using mechanical transport, for example a four wheeled motorcycle called “quadie”, or tracked tractor of Swedish manufacture – Haggund, but the most exotic trips were on the sleds using dogs! This was only possible at Mawson, where at that time there were still Husky dogs there, and they also loved those journeys.
Longer trips or journeys on motorised transport were only possible where there were at least two of us and this due to safety concerns. Reason for longer journeys, to places where there are shelters built, where you can spend the night and continue the journey the following day.
Taking photos was one of the most pleasant tasks during those journeys. I remember a trip to iceberg Sorsdal near Davis station or to a shelter called Platcha, at Vestfold Hills, just before the ice cover stretching the whole continent. Shorter trips to near islands of Gardner or Anchorage were also amazing we could see huge numbers of Adelie penguins there.
At the Casey station we also had trips inland and I remember when we visited one place about 20kms where there was and ice cave dug out to store samples of ice core taken at great depths in the previous years, that were waiting for laboratory analysis.
We also visited Wilkes station, which was built by United States in 1957 to celebrate the International Year of Geophysics and given to Australia in February 1959. This station was used till 1969, when new Casey station was build and began its service.
Probably the most visits to various interesting places happened in 1988 at Mawson station. The biggest attraction without a doubt was the colony of Emperor penguins called Auster Rookery about 40km from the station. This was a colony on frozen sea of about 10 thousand penguins, surrounded by Ice Mountains so large that they rested on the sea bottom and that’s why they never floated away with sea currents or due to wind.
Another attraction of that station was the near mountain peaks, further from the coast rising from the ice covering the continent. The closest was Mt. Henderson about 19 km from the station, after climbing its rocky outcrops, form the top you could see unending ice cover with other mountain peaks protruding in the distance. During the climb up we would see bird nests in the cracks of the rocks, these were nests of Snow Petrel, birds that have only one form of defence while sitting on their eggs, they spew out the contents of their stomachs into the face of the inquisitive researcher.
During these journeys on the ice sheet, we had to keep a sharp lookout for cracks in the ice, covered by snow, sometimes so wide that our vehicle, even the tractor, could fall in.
Could one notice the beauty of the nature, its power?
Most definitely! The beauty is very different to our conventional definition of beauty. This is a different world, suited to its specific conditions, harsh climate that required appropriate adaptation. This is probably most visible in the animal kingdom. Example being: Emperor penguins, how perfectly they are adapted to their environment. Their cooperation between neighbours, or their family unity how mother and father together look after their offspring.
More examples of their lifestyle are evident during snow storm or a blizzard during which all penguins bunch up very tightly to keep up the warmth, after a while penguins from the “outside” move in to get warm and they keep on swapping positions. No one protests since this is for the good of the colony to survive the blizzard. Perfect cooperation is also between parents where a female after lying an egg, leaves it in the care of the father, who places the egg on his feet covering it by a skin fold in its stomach – he acts as an incubator for three months, during this time mother goes out to sea to increase her weight, when time for the egg to hatch comes – she comes back to her husband and takes over the care of the chick. The starved male who didn’t eat for the three months goes out to sea to feed and after regaining his strength comes back to his family and together with the mother they feed their chick so that it can become independent before the coming of the winter. What is also interesting that from amongst thousands penguins in the colony our young penguin recognises the sound of the parents when it gets lost in the crowd!
Another aspect is the unforgettable sight of icebergs – various shapes and structures. Some have huge caves carved by the waves, as seen on the photo taken inside such cave.
What about your contact with outside world – with your family?
Until 1988 contact with the outside word was only possible through short wave radio. This was organised through international telephone exchange in Sydney that had a radio station for the purpose of communicating with Antarctica. At a set time an operator in Antarctica communicated with the Sydney exchange, would tell them what number to call and they would connect that phone number. This was one sided conversation where at the conclusion of a statement you had to say “over” and the Sydney operator would switch over from transmit to receive and the Antarctic operator would do the reverse. This was a slow connection which often failed during active Aurora Australis – southern polar lights, through which the radio waves couldn’t pass through. In 1988 there occurred a change, as satellite communication was installed and we could connect at any time with any place in the world.
So, how much time did you spend at Antarctica?
As I have mentioned I was at Antarctica four times, first time at Davis in 1975, than again in 1979, next in 1984 I went to Casey and my last time was in 1988 at Mawson.
Would you go there again?
I am afraid that I am too old to spend a whole year up there.
Actually in 1997 I applied to go for the fifth time, I was accepted, passed all the medical and psychological exams as well as theoretical training but during the preparation camp in Tasmania, my heart gave in and instead going on the ship I ended up in hospital, and the ship sailed without me.
To this day the doctors don’t know why it happened, I feel normal and nothing is wrong with me.
You had much time to think about it – how did you see Antarctica in the biblical view?
From my youth I recall the book of Genesis 1, 20-22:
Than God said: “Let the waters abound with an abundance of living creatures, and let birds fly above the earth across the face of the Firmament of the heavens.” So God created great sea creatures and every living thing that moves, with which the waters abounded, according to their kind, and every winged bird according to its kind. And God saw that it was good. And God blessed them, saying, “Be fruitful and multiply, and fill the waters in the seas, and let the birds multiply on the earth.”
Since at the time people were writing the account of creation didn’t yet know about the existence of Antarctica, and also about the animals living there according to their kind. To us today there is the general name – penguin, but there are various types of penguins, and there is at least six: Adelle, Emperor, Royal, Gentoo, Rockhopper and Chinstrap penguin.
There are various types of seals: Weedel, Leopard, Elephant, Fur, Crabeater and Ross seal.
Flying birds: Skua, Giant Petrel, Snow Petrel and Wilson Storm Petrel.
We need to stress that all of the animals and birds are perfectly adapted to the conditions over there. For example the classical example of the Emperor penguin in which the blood vessels are so designed that heat exchanges from the arteries to blood vessels in their limbs which stops them from freezing.
When I consider Your heavens, the work of Your fingers,
The moon and the stars, which You have ordained,
What is man that You are mindful of him?
…..
You have made him to have dominion over the works of Your hands;
You have put all things under his feet,
…..
The birds of the air, and the fish of the sea,
That pass through the paths of the seas.
O Lord, our Lord,
How excellent is Your name in all the earth!
Psalm 8, 3-9
With Ireneusz Szworak spoke Boguslaw Kot
Translated by J.Patryarcha
Comments